"Odkąd zmienił się świat, bohaterstwo zupełnie wyszło z mody."
"Dzieci Starych Bogów. Śmiech diabła" Agnieszki Mieli oczarowały mnie przede wszystkim okładką. Tytuł nie był mi tak całkiem obcy, ponieważ ta powieść już jakiś czas temu miała swoją premierę i swego czasu zwróciłam na nią uwagę. Obecne wydanie, w zmienionej szacie graficznej, a także o zwiększonej objętości zawdzięczamy Wydawnictwu Zysk i S-ka, które zdecydowało się wziąć pod swoje skrzydła tę historię. Liczę, że pozostałe części trylogii również ukażą się jego nakładem i że nie będziemy musieli na nie zbyt długo czekać ;).
***
Opis zdradza kolokwialne wszystko i nic. Aine i Bertram znają się od dziecka, łączy ich szczególna więź oparta na zrozumieniu i wzajemnej trosce, choć to bardziej Bertram troszczy się o swą przyjaciółkę. Co prawda nie łączą ich więzy krwi, ale młodzi są dla siebie niczym brat i siostra. Świat, w którym przychodzi im dorastać i żyć jest przerażający w swoim okrucieństwie, jednak dopiero gdy owo okrucieństwo wkracza w ich, w miarę spokojne dotąd, życie, oboje wkraczają na ścieżkę zemsty. Ich drogi rozchodzą się, a w losach dzieci Starych Bogów zaczynają mieszać siły, o których istnieniu może kiedyś słyszeli, lecz nie zdawali sobie sprawy z ich wielkich mocy.
***
Biorąc do ręki powieść Agnieszki Mieli nie spodziewałam się tak mrocznego i pełnego przemocy świata. Celowo nie skupiałam wielkiej uwagi na wszelkich wcześniejszych informacjach o tej publikacji, by niczym się nie sugerować. Stworzony świat jest spójny i dobrze dopracowany, a okrucieństwo, o którym wspomniałam, doskonale wpisuje się w całokształt. Niektóre opisy mrożą krew w żyłach, wyciskają łzy z oczu i powodują ściskanie w piersi, i zdecydowanie nie są przeznaczone dla osób o słabych nerwach, lub takich, które zwyczajnie nie lubią takiej brutalności.
Mnie to nie przeszkadza, chociaż nie ukrywam, że w jednym przypadku musiałam na kilka minut odłożyć książkę, by dać sobie czas na ochłonięcie. Plastyczność przedstawionej sceny była przerażająca, a jej emocjonalny przekaz wręcz miażdżący. I mega mi się to podobało, w moim mniemaniu, świadczy to niezbicie o umiejętnościach warsztatowych Agnieszki Mieli.
"Świat nie był sprawiedliwy, opierał się w dużej mierze na okrucieństwie zamieszkujących go ludzi... I nie trzeba było by Frithusem Arminem ani najemnikiem z Hoth, by stworzyć innym piekło."
Skoro już jestem przy świecie, to wkraczając w rzeczywistość Starych Bogów, wkraczacie do bardzo rozbudowanego uniwersum. Bez wątpienia da się odczuć, że autorka poruszała się w nim już na długo przed tym, nim oddała w ręce czytelników tę opowieść. Samo wprowadzenie do niego jest dość płynne, stopniowo poznajemy zarówno prawa rządzące tym miejscem, jak i kulturę niektórych miejsc, w których bywamy wraz z bohaterami.
Czytając o wprowadzaniu nowej religii, nawracanie ludzi na siłę, nakładanie wprowadzania świąt dotyczących nowego boga, na te które dotyczyły starych bogów tak bardzo skojarzyły mi się z wprowadzaniem chrześcijaństwa. Ale to tak tytułem dygresji ;).
Czasami czułam pewne przytłoczenie, szczególnie gdy pojawiało się naraz zbyt dużo bohaterów i informacji. Czasem gryzła mnie frustracja, gdyż chciałam jak najszybciej zaspokoić ciekawość i otrzymać odpowiedzi na pojawiające się pytania, co wiązało się z tym, że wówczas nie pogardziłabym potraktowaniem mnie łopatologicznie ;). Oczywiście zdecydowanie jestem zwolenniczką traktowania czytelnika jako poszukiwacza i stopniowego odkrywania przed nim tajemnic stworzonego świata, więc poskromiłam frustrację i dałam się ponieść nurtowi historii Dzieci Starych Bogów.
***
A owy nurt jest dość leniwy, co oczywiście ma zarówno dobre i złe strony. Patrząc jednak na całokształt "Śmiechu diabła", i tego co obiecuje nam kontynuacja, warto zacząć z nim przygodę. Głównych bohaterów poznajemy przez kilka lat ich zmagań z rzeczywistością, swoimi traumami i demonami. Są mocno osadzeni w swoim świecie i silnie z nim związani. To się po prostu czuje. Samych dynamicznych wydarzeń jest stosunkowo niewiele, ale jeśli już się pojawiają są napisane z wprawą, bez zbytniego rozwlekania, z odpowiednio zbudowanym napięciem i akcją.
Ponieważ nie nastawiałam się na pędzącą akcję, a zwyczajnie na ciekawą lekturę i bohaterów, z którymi mogę się w ten szczególny, czytelniczy sposób związać absolutnie mi takie tempo prowadzenia fabuły nie przeszkadzało. Nie ukrywam jednak, że w pewnej chwili złapałam się na myśli: ale kurcze, do czego to w zasadzie tak naprawdę zmierza, bo jakoś długo to wszystko trwa? Myśl ta, nie zdążyła się we mnie zadomowić, a wydarzyło się coś, co nie tyle popchnęło akcję do przodu, lecz rozjaśniło mi pewne sprawy i pozwalało wysnuć nowe domysły.
Według mnie takie rozłożenie akcji tylko tej trylogii posłużyło.
Styl autorki niezwykle odpowiada moim gustom, plastyczne opisy oddziaływały na wyobraźnię, przekaz emocjonalny poszczególnych scen trafiał tam, gdzie miał trafiać, a konstrukcja bohaterów sprawiła, że odkładając książkę często o nich myślałam, analizowałam zachowania i spekulowałam co jeszcze może się wydarzyć.
***
Od początku zakochałam się w Wildze, czyli Aine Wart. Już jako kilkulatka miała charakterek, miała też swoje marzenia, dylematy i coś co uwierało jej dziecięcą duszyczkę, a co miało uwierać ją także jako starszą dziewczynę i młodą kobietę. Ależ tej dziewczynie współczułam, płakałam razem z nią i cierpiałam, nawet wraz z nią popadałam w częściowe szaleństwa (choć może ja z nieco innego powodu;)) pośród wiekowych drzew Lai Silnen (serio, czytałam, wracałam do już przeczytanego fragmentu by zapoznać się z nim ponownie, szłam dalej, potem znowu się wracałam ;), mimo to Las Śpiących jest jednym z moich ulubionych miejsc w "Śmiechu diabła").
"Jej problem polegał na tym, że chciała czegoś więcej niż tłumu przyklaskującego do rytmu muzyki i dzwoneczków pobrzmiewających przy każdym ruchu jej barwnej spódnicy. Chciała tego, czego mieć nie mogła, a co raz na zawsze rozwiązałoby wszystkie jej problemy."
Bertram natomiast z pewnością wzbudzał niejednokrotnie moje ciężkie westchnienia i nie raz chciałoby się wytarmosić go za uszy, zaserwować pogadankę i troszkę ustawić do pionu. Jest świetnie napisaną postacią. Trochę mi go jednak było mało. Większość wydarzeń śledzimy towarzysząc Aine, spotykamy Błękitka jedynie co jakiś czas, więc i zmiany jakie w nim zachodzą są bardziej widoczne.
Każdy z głównych bohaterów jest bardzo dopracowany psychologicznie, a ścieranie się ich podczas spotkań oraz to co z tego wynika współgra ze sobą. Także postacie drugoplanowe, szczególnie te ważne dla fabuły, są wyraziste i pozostają w pamięci. Jasno też widać, które postacie są tłem, a które są mniej lub bardziej ważne, a każda spełnia swoja określoną rolę.
Dla mnie najbardziej tajemniczymi postaciami były Gavin i Stary Lis. Ten pierwszy ma według mnie do odegrania w całej intrydze ważną rolę, choćby z racji swej niezwykłej umiejętności. Drugi natomiast intryguje głównie z racji skomplikowanej relacji z Wilgą. Totalnie gościa nie rozumiałam, wyczuwam jednak tutaj pewne sekrety, które dopiero zostaną odkryte, ale na to przyjdzie mi poczekać do dalszych części. Szkoda, że Stary Lis w pewnym momencie znika z kart powieści i wiemy o nim, że żyje tylko ze słów innych bohaterów.
Oczywiście nie należy zapominać o starym Frithusie Arminie. Choć jest on jedną z istotnych postaci dla rzeczywistości Dzieci Starych Bogów i w zasadzie jest go baaardzo mało w samej książce, to jego mroczny cień rzuca się na wszelkie wydarzenia.
***
"Lai Silnen. Las Śpiących. Kraina martwych Bogów. Świat, którym rządzili zmarli i ci, którzy starali się pod nich podszywać. Ci ,o których nie wolno mówić w ciemnościach."
***
"Dzieci Starych Bogów" Agnieszki Mieli są mroczną, świetnie skonstruowaną powieścią. Wyczuwane niemal od początku sekrety, tajemniczość, wewnętrzne rozterki bohaterów i zarysowująca się już od początku intryga, która z czasem ujawnia swoją wielkość nie pozwalały mi oderwać się od lektury.
Niektóre z wątków, jak choćby relacje ojca z dzieckiem, zależnie od jego płci; rola i funkcja kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn; odpowiedzialność nie tylko za siebie, lecz i za innych, traumy wynikające byciem świadkiem przemocy są częścią także i naszej, realnej do bólu rzeczywistości. To sprawia, że perypetie bohaterów nie są całkowicie oderwane od współczesności, mimo iż wydarzenia toczą się w wymyślonym, zdałoby się na wskroś fantastycznym świecie.
Ale do brzegu, bo wyjątkowo się rozpisałam...
Podsumowując, "Dzieci Starych Bogów. Śmiech diabła" jest lekturą dla miłośników dark fantasy, szeroko zakrojonej intrygi, licznych bohaterów (do tego doskonale dopracowanych), wątków poruszających trudne tematy i relacje, lecz pozbawionych właściwie wątku romantycznego (mnie tam to nie przeszkadzało), a także tych, którzy nie oczekują po lekturze akcji pędzącej na łeb na szyję, lecz bez problemu poddających się nurtowi czytanej historii.
"Śmiech diabła" to rozbudowane wprowadzenie do właściwych wydarzeń, pozwalające poznać tło, świat przedstawiony, charaktery bohaterów, przyjrzeć się ich zachowaniu w różnych sytuacjach, śledzić zmiany jakie zachodzą w ich osobowościach pod wpływem przeżyć. Kiedy dzieje się akcja jest należycie dynamicznie poprowadzona, najczęściej z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Drastyczne i brutalne opisy, niektórych scen mogą być trudne do zniesienia dla osób, nie lubiących tego typu opisów.
Uwiodła mnie ta historia i nie pozostaje mi nic innego jak tylko oczekiwać dalszego ciągu.
Czy polecam? Zdecydowanie tak!