Tereska Trawna, poza teściową w rozmiarze kieszonkowym, ma osobistego małżonka, Andrzeja, czyli dwa metry wcielonej łagodności i i sto procent czułego labradora w człowieku, dwoje dzieci - uzależnionego od internetu syna, zwanego Maciejką, i córkę w w wieku burzy i naporu, Zoję, jak również psa rasy polski owczarek nizinny, pieszczotliwie zwanego Pindzią. Ma też, od niedawna i w sumie ku własnemu zaskoczeniu, niedawno nabyty, niewykończony i nie całkiem umeblowany dom na wsi, jak również problem. To znaczy, ma liczne problemy, każdy, kto kiedykolwiek mieszkał w niewykończonym domu na wsi wie, że właściciel podobnej nieruchomości (plus nastoletnich dzieci, jak również teściowej, która wpadła tak tylko, na chwileczkę, kilka dni, doprawdy) może mieć tak naprawdę wyłącznie problemy, dużo, dużo problemów... Pomimo ich istnienia Tereska usiłuje czerpać radość z nieoczekiwanych zmian w swoim życiu i nawet całkiem dobrze jej się udaje – a przynajmniej do czasu, kiedy (powzięty z największą niechęcią, a w zasadzie wymuszony przez tryskającą entuzjazmem dla uprawiania sportów wszelakich teściową) jogging kończy się odkryciem dywanu z wkładką w postaci bardzo martwego sąsiada.
Rzecz jasna znalezisko powinno zostać natychmiast zgłoszone na policję - ale nie zostało, bowiem dywan, w który zawinięty jest nieboszczyk, pochodzi z garażu Trawnych i wszystko zdaje się wskazywać na to, że za stan sąsiada odpowiada wyżej wspomniana wcielona łagodność, Andrzej Trawny. Obie panie zawierają szyki, by ukryć zwłoki (czy może raczej - zataić informację o ich zaistnieniu w sąsiedztwie) i czym prędzej odnaleźć prawdziwego mordercę, świadome, że całkiem sporo jest przesłanek wskazujących na to, że głowa rodziny w jakiś sposób maczała palce w zabójstwie, bądź udostępniła dywan osobom trzecim.
Tymczasem odcięte od internetu, który z dala od cywilizacji często pada, dzieci Trawnych, z natury bystre i świadome istniejących w rodzinie tarć oraz punktów, na styku których iskrzy, obserwując zgodne jak nigdy współdziałanie mamusi i babuni zaczynają podejrzewać, że Tereska i Mira próbują wykończyć im tatusia…
Nie wiem, czy chcący czy nie, ale Marta Kisiel spełnia w"Dywanie z wkładką" marzenie tej części ze swych czytelników , którzy tęsknili za pośmianiem się, po prostu i bez dodatków. I bardzo przyjemnie jest się tak pośmiać, czytając coś tak nieskazitelnie rozrywkowego, a przy tym na poziomie!
Od śmierci Joanny Chmielewskiej (ja, przyznam, nawet wcześniej, pozostaję oddaną wielbicielką starych powieści pani Chmielewskiej, mam wiele do zarzucenia tym ostatnim) wielbiciele komedii kryminalnych szukają kogoś, kto mógłby zastąpić im utraconą, ulubioną pisarkę. Daleka jestem od stwierdzenia, że oto znaleźli oni swoje zastępstwo, ale muszę wyznać, że wyczuwałam, polatujące nad "Dywanem z wkładką" jak dobre duchy, i wspomnienie Janeczki i Pawełka (wraz z Chabrem ;)), i Tereski z Okrętką, i bohaterek "Studni przodków", tych barwnych kobiecych osobowości, które planują, knują, działają, nie dają się ograniczać jakimś tam "to niebezpieczne", że o "to nie wypada" nawet nie wspomnę, i współdziałają ze sobą... Następczyni i dziedziczka, to nie wiem. Ale bardzo, bardzo bliska krewna... tak, tak bym to ujęła :).
Marcie Kisiel udało się nawet (uwaga, mini spoilerek) stworzyć ofiarę, za którą się nie przepada, ubitą przez osobę, za którą się nie przepada, jak również wrażenie, że sprawiedliwości musi (i słusznie) stać się zadość. Nie jest to rzecz, która się wszystkim udaje, a przyznam, że bardzo to ułatwia lekturę komedii kryminalnych :).
No i synowej wraz z teściową rozwiązujących zagadki kryminalne chyba jeszcze nie było?
Cieszę się, że już są.
(Recenzja po raz pierwszy opublikowana na lubimyczytac.pl dn. 24.01.2021)