Nie da się ukryć, że Sarah J. Maas podpadła mi trochę drugim tomem Dworów. Nie spodobała mi się ta książka, a jej akcja rozkręciła się dopiero przy ostatnich stu stronach (sama pozycja ma ich ponad 500). Z tego też powodu nie mogłam zabrać się do lektury tomu numer trzy, ale przez mój losowany TBR na ten miesiąc, w końcu się przełamałam. Czy Dwór skrzydeł i zguby zrekompensował mi krzywdy, które wyrządził mi Dwór mgieł i furii?
Feyra wraca na Dwór Wiosny, aby tam wieść spokojne życie u boku swojego ukochanego. Zaraz, co? Tak naprawdę kobieta wraca tam, by odkryć zamiary Tamlina oraz działania, których chce podjąć się bezlitosny król Hibernii. No ale by to osiągnąć, musi podjąć grę, w której stawką jest jej własne życie oraz życie innych - zarówno Fae, jak i ludzi. W obliczu wojny Feyra będzie musiała znów podjąć decyzję, komu może zaufać, a kto nie zasługuje na żadną łaskę z jej strony oraz będzie zmuszona szukać sojuszników w najmniej oczekiwanych miejscach. Niedługo nastąpi bitwa, w której poleje się krew...
Przy okazji recenzji poprzedniej części, pisałam, że Feyrę można jednocześnie lubić i nienawidzić. Tutaj muszę trochę zmienić swoje zdanie, ponieważ - o dziwo! - w trzecim tomie serii ta bohaterka stała się bardziej stanowcza, bardziej pewna siebie i naprawdę dała się lubić. Choć wiadomo, że nie wszystkie jej decyzje czy zachowania przypadły mi do gustu, to i tak mogę z ręką na sercu napisać (tzn. Może nie z ręką na sercu, bardziej na klawiaturze, no ale), że Feyra to naprawdę dobrze wykreowana i na swój sposób sympatyczna postać.
Tamlin z kolei, czyli bohater, którego dosłownie pokochałam w pierwszej części, tutaj całkowicie zalazł mi za skórę i nie mogę chłopa zdzierżyć. Jego obsesja wręcz na punkcie Feyry oraz chęć dokopania Rhysandowi irytowała mnie okropnie, a jego niekontrolowane wybuchy furii były przerażające. Szkoda, że z tak miłego chłopaka zmienił się w potwora, no ale cóż. Rhysand też jakoś specjalnie nie zdobył mojego serca. Owszem, jego relacja z Feyrą jest romantyczna, jest ciekawa, ale ten bohater raczej nie jest tym, o którym będę wspominać jeszcze przez lata.
W końcu mogę przejść do samej fabuły i akcji powieści, ponieważ tutaj to się dopiero działo. Autorka chyba chciała naprawić swój błąd z poprzedniej części, więc tutaj zaczęła wprowadzać mnie w to wszystko z przytupem – od razu ja jako czytelnik zostałam zarzucona informacjami dotyczącymi zbliżającej się wojny, ale nie przeszkadzało mi to. Czerpałam wręcz radość z czytania o wszystkich tych przygotowaniach, bo nareszcie czułam w tym prawdziwą Sarę. Autorce trzeba też oddać to, że w książce postawiła na dynamizm, dzięki czemu nie szło się nudzić podczas lektury i tak naprawdę cały czas coś się działo.
Można więc wywnioskować, że Dwór skrzydeł i zguby to o wiele lepsza książka, niż poprzednia część Dworów. Cieszę się, że udało mi się sięgnąć po tę powieść i że poznałam (teoretycznie) zakończenie tej historii. Jednak jak wiadomo, w przyszłym roku premiera kolejnego tomu, no i jestem bardzo ciekawa, co autorka wymyśli dalej.
Jeżeli lubicie fantastykę, która nie jest zbyt wymagająca, ale spędzicie przy niej dobrze czas – to koniecznie czytajcie Dwory.