"Ludzie, [...] to maszyny generujące sensy. Pragniemy dostrzec spójność i logikę w chaosie i przypadkowości. Lubimy sobie opowiadać historie o tym, dlaczego rzeczy są, jakie są i dlaczego siły, które wydają się losowe, są w rzeczywistości elementem szerszego planu". [s.67]
Był taki czas, gdy myliłam religię z wiarą, obowiązek z potrzebą, konieczność społeczną z zaangażowaniem. Szczęśliwie dla mnie te czasy minęły. Co nie znaczy, że wkroczyłam do krainy duchowej szczęśliwości, o nie. Dlatego ucieszyłam się, widzac w nakanapie.pl książkę o "nonach", czyli tych, którzy pytani o przynależność religijną i wyznaniową zaznaczają "none from above"/"żadna z powyższych".Nie wiem, czego spodziewałam się po książce Katherine Ozment, naprawdę - nie wiem!
Prawdę mówiąc bałam się podnoszącej na duchu opowiastki o tym, jak się od wiary odeszło i potem - z powodu pustki, którą ona zostawiła - do wiary wróciło. Z drugiej strony bałam się podejścia: byłaś członkiem wspólnoty? Już nie jesteś? Weź się w garść, świat jest piękny bez boga! Keep smiling! Nie śmiejcie się, nie znałam Wydawnictwa Stapia, które książkę Ozment wydało. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać!
Dostałam do ręki książkę naprawdę dobrą!
Jeśli jesteś - jak wielu moich znajomych i przyjaciół - osobą, która odeszła od wiary i od kościoła (któregokolwiek, pamiętajmy, że w Polsce działa wiele kościołów i związków wyznaniowych, nie tylko KK) - człowiekiem, który nie wierzy w boga, ale szuka wokół siebie głębszych sensów dla swojego życia i jeśli boisz się, że stracisz wartość, która nadaje cel i strukturę Twojemu życiu, to "Dusza bez boga" Katherine Ozment jest dla Ciebie.
Ozment napisała piękną książkę
"Kapłan w ciemnej szacie, w tradycyjnej czapce z płaskim czubkiem przeczytał po grecku jakiś ustęp, a tłum odśpiewał w odpowiedzi właściwy werset. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, po czym kapłan odwrócił się i ruszył w stronę kościoła. Wierni podążyli za nim ulicą i do wrót budynku, niczym rzeka zwężająca się w śluzie.
- No więc czym jesteśmy - powtórzył pytanie [ośmioletni wówczas syn autorki - dopisek ML].
Patrzyłam na niego, czując, że się czerwienię. Szukałam jakiejś przemyślanej, spokojnej odpowiedzi, ale w efekcie wyrzuciłam z siebie słowa, których natychmiast pożałowałam.
- Niczym nie jesteśmy.
Od razu zrozumiałam, że to okropna odpowiedź". [s. 10]
Autorka wyszła od swojego strachu i nieumiejętności opowiedzenia swojemu synowi, kim jest, kim są jako rodzina, będąc poza siatką wyznań i denominacji. Mimo iż jej emocje i poczucie porażki, jakie jej nieumiejętność opowiedzenia o swojej tożsamości wywołały, były głębokie, to Ozment się nie zatrzymała na powierzchni zjawisk. Wyszła z założenia, że i jej samej, i jej dzieciom, i jej rodzinie należy się porządna, wypracowana odpowiedź na pytanie jej syna: kim jesteśmy.
Okazało się, że droga do poznania nie będzie krótka
Poszukiwania duchowe, intelektualne i spotkania z ludźmi zajęły jej cztery lata. Katherine Ozment podeszła bowiem do zadania bardzo poważnie i analitycznie. Cóż - odpowiedź na pytanie "kim jestem" Jets niezwykle ważna, zasadnicza nawet.
Dwaj nieżyjący już, ciekawi świata i siebie nawzajem ludzie: Umberto Eco - ateista - i Carlo Maria Martini - biskup KK - napisali książkę, która w Polsce wyszła pod tytułem "W co wierzy ten, kto nie wierzy?". To nie jest prosta lektura i długo się z nią mierzyłam, ale pamiętam, że zostawiła we mnie pokłady nadziei. W Polsce przyjmuje się, w tak zwanym dyskursie społecznym, że jeśli nie jesteś członkiem KK lub jeśli nie wierzysz, to jesteś... nikim. Kimś bez podstaw, bez moralności, bez zasad. Dialog ateisty i purpurata uświadomił mi, że spektrum możliwości jest o wiele bogatsze.
Książka Ozment dała mi o wiele więcej - spokój
W notatkach, które zostały mi po lekturze napisałam sobie: "pierwsza część książki - opowieść o stracie". Głównie chodziło o utratę poczucia wspólnoty z ludźmi wyznającymi podobne zasady oraz wartości i przynależności do czegoś więcej niż "ja sama". To bowiem - jak wynika z wielu badań - jest jednym z zasadniczych "plusów" kościołów i związków wyznaniowych.
"[...] w 2010 r. Chaeyoon Lim, socjolog z Uniwersytetu Wisconsin-Madison, wspólnie z Robertem Putnamem opublikowali wyniki eksperymentu, w którym pytali regularnych uczestników nabożeństw o ich wierzenia, działalność religijną i krąg towarzyski. Odkryli, że przyrost zadowolenia z życia, o którym wiadomo, że pojawia się u ludzi religijnych, nie wynika z modlitw, wiary ani poczucia uczestnictwa w Bożym dziele. Poziom szczęścia odczuwany przez wierzących jest wprost proporcjonalny do liczby przyjaciół, których mają w Kościele.
[...]
W ostatecznym rachunku ważna jest więc wspólnota. Jesteśmy zaprogramowani jako istoty społeczne i kiedy łączymy się z innymi, nasze organizmy wynagradzają nas za to. Te wyniki dobrze pasują do badań Johna Caccioppo mówiących, jak wspólnota oddziałuje na nas na poziomie komórkowym, a także do wskazania przez Baumeistera, że większe poczucie sensu przychodzi z kontaktów z innymi. [...]
Ale jeśli nie chodzimy do kościoła? [...] Czy ludzie niereligijni mogą się łączyć, by uzyskać coś podobnego do tego, co daje religia?" [s.127]
Kiedy skończyłam czytać, zrozumiałam, że nie ma "pierwszej części", "drugiej części" i tak dalej. Bo w życiu rzadko zdarzają się takie granice, że wiesz, że przechodzisz z jednego stanu myślenia do innego. Często nie zauważasz zmiany, przechodzisz przez nią płynnie. Tak jest w "Duszy bez boga" Katherine Ozment.
"Jeśli usuniemy warstwy religii, większość z tego, co cenimy najbardziej: rodzina, przyjaciele, śmiech, jedzenie - jest taka sama". [s.134]
Owszem, książka zaczyna się od sztormu emocji, który pochodził z niewiedzy i zagubienia autorki
Ale potem zaczyna się poszukiwanie odpowiedzi na to dziecięce, bezpośrednie "kim jesteśmy?". Jest też mnóstwo bolesnej prawdy. Autorka sama przyznaje i przyznają to ludzie, z którymi rozmawia, że po przyznaniu się do niewiary, po odejściu z kościoła czy grupy religijnej została w nich dziura. Wyrwa. Wiele osób, które najbliższym przyznało się do tego, że nie wierzą straciły wszystko: rodzinę, przyjaciół, nawet dom. Ale to nie tylko to, nie tylko ten ostracyzm ludzi wierzących wobec niewierzących jest czynnikiem dyskomfortu duchowego.
Pojawiają się pytania: to jaki jest cel mojego istnienia? Czy jestem złym i niemoralnym człowiekiem? Jak wychować dzieci na dobrych ludzi poza systemem wartości, który wskazują najważniejsze religie?
"Zdefiniowanie naszych źródeł moralności oznacza nauczenie dzieci historii tego, kim jesteśmy jako rodzina, powiązań rodziny z przeszłością, szacunku dla historii naszych krewnych, którzy żyli przed nami. Musimy sami wyznawać te wartości, jeśli chcemy, by dzieci je przejęły. [...] Wartości moralne w rzeczywistym świecie należy pielęgnować, jednak powstają one w domu i w szkole, w relacjach dzieci z rodzicami i innymi wzorcami postępowania. Kolejny krok to narracja czy też to, jak układamy własną opowieść o tym, kim jesteśmy i co robimy. Ludzie, z którymi ją piszemy.
Samodzielne tworzenie takich struktur nie będzie łatwe, ale sama nowość tego wyzwania daje możliwość wykazania się pomysłowością, refleksją i autentycznym wyrażaniem wartości". [s.115 i 116]
Gdzie szukać społeczności i oparcia w niej? Jak być potrzebnym i uczynić swoje życie poddanym czemuś większemu niż ja sama? Jak poradzić sobie z nagłą utratą rytuałów, które wiązały mnie z innymi ludźmi, ze społeczeństwem? Chrzest, Bar Mictwa, obrzezanie w islamie? Co w zamian? Jak uczcić zasadnicze momenty przejścia między fazami życia? Jak pogodzić się ze śmiercią? Jak będzie wyglądał mój pogrzeb?
"Patrząc, jak moje dzieci teatralnie cierpią i wiercą się w ławkach, uświadomiłam sobie, że zachowują się jak niezadowoleni klienci. Religia oferuje satysfakcję w zamian za pokorę, uwielbienie i kontemplację, one zaś były przyzwyczajone do satysfakcji na żądanie. Może nie chciałam, by moje dzieci koniecznie były religijne, ale chciałam, by potrafiły skłonić głowę przed czymś większym od siebie. Nie wiedziałam tylko, czym jest to coś - i jak je znaleźć. Wkrótce jednak miałam się przekonać, że nie tylko ja szukam na to odpowiedzi". [s.26]
Przed tymi - i nie tylko tymi - pytaniami staje autorka i szuka na nie odpowiedzi
Nie w sobie. Jest określoną ilość wiedzy, którą można znaleźć w samym sobie, prawda? Nie. Ozment spotyka się z ludźmi wierzącymi i takimi jak ona i jej mąż, którzy porzucili i wiarę, i religię. Spotyka się z naukowcami, badaczami. Z ludźmi, który tworzą wspólnoty nie oparte na wierze czy wyznawanej religii ale na wspólnocie wartości. Odwiedza miejsca, w których praktykuje się duchowość, a nie religię.
To fascynująca podróż, w czasie której Ozment zmienia się i rozumie więcej. Co ciekawe - i jakby jasne - zmienia się i życie jej rodziny. Budują nową wspólnotę, tworzą rytuały, rozumieją, że wartości, które są dla nich najważniejsze są ogólnoludzkie, humanistyczne i nie potrzebują gorsetu religii by je wprowadzać w życie. Katherine Ozment doświadcza momentu intelektualnej jasności na końcu drogi znajdując się tam, skąd wychodziła. Ona po prostu - dzięki spotkaniom, rozmowom, zdobytej wiedzy - nauczyła się patrzeć na to, co ma, co zbudowali w oderwaniu od religii. A zbudowali wartościowe, dobre życie i wychowują trójkę swoich dzieci na dobrych ludzi. Czasem trzeba iść długo i szukać daleko, by zauważyć realną wartość tego, co się już ma.
"Mimo wszystkich poszukiwań nadal nie wiedziałam, na czym polega sens życia. I domyślałam się, że nigdy się nie dowiem. A jednak każdego dnia odczuwałam nową pełnię. Uczyłam się cieszyć życiem, które tworzyliśmy, zamiast żałować tego, które nie zostało przez nas wybrane. Nawet jeśli w całości jesteśmy tylko pulsem krwi płynącej przez nasze serca i ciała, nagle okazało się to całkiem wystarczające. Choć religia obiecuje coś więcej poza tym, co możemy zobaczyć, poczuć i dotknąć, jednak stojąc wtedy nad morzem z najbliższymi, zastanawiałam się, jak mogłam kiedykolwiek pragnąć czegoś więcej. [...] To jest prawdziwa łaska". [s. 216]
Jest książka Ozment doskonała także pod tym względem, że daje ludziom niewierzącym do ręki fakty
Jak na przykład badania naukowców, obalające mity, że moralnym jest się tylko, kiedy się jest członkiem jakiegoś kościoła. Jak dane statystyczne mówiące o tym, że poza strukturami kościołów i związków wyznaniowych w Stanach żyje już prawie ⅓ dorosłych poniżej trzydziestego roku życia nie wyznaje żadnej religii. Jak słowa ludzi, którzy odważyli się odejść ze swoich wspólnot wyznaniowych i stworzyć nowe, świeckie wspólnoty. Jak fakt, że odejście od kościoła/grupy religijnej nie zawsze jest zero-jedynkowe. Czasem, nawet często, obchodzi się pewne święta, zachowuje się pewne tradycje. Jeśli nie wierzy tak dużo odsetek populacji, to czyż nie jest to także wspólnota? Jest siła w uświadomieniu sobie tego faktu i jego znaczenia.
W "Duszy bez boga" Katherine Ozment znajdziecie także materiały dla Was
Autorka daje narzędzia: lektury, miejsca w sieci, pytania, na które warto sobie odpowiedzieć. Wszystko to ma pomóc jej czytelnikom w budowie mocnej, ugruntowanej podstawy świeckiego życia. Taki poradnik w pigułce.
Co jest największą wartością książki Ozment?
Prócz udokumentowania jej własnej podróży w poszukiwaniu sensu? Dla mnie - opisy spotkań z ludźmi. Cała ta gamą postaw, osobowości, powodów odejścia od religii. Cała paleta znalezionych nowych sensów! Ciekawe inicjatywy, wspaniałe pomysły, mądrość i walka z sobą. No i to ciepło, które płynie od ludzi, którzy są "bezbożni", a którzy są bardziej poszukującymi głębi we własnym życiu, niż niejeden uczestnik coniedzielnych nabożeństw i mszy.
Niezależnie od tego, po której stronie spektrum "wierzę/nie wierzę" się znajdujecie, warto sięgnąć po "Duszę bez boga" Katherine Ozment. Choćby po to, by poznać tę "drugą stronę".
Portal nakanapie.pl i jego Klub Recenzenta: dziękuję! To jedna z wartościowszych książek, jakie miałam w ręku ostatnio.