Nie wiem, co we mnie jest takiego - być może bies jakiś - co każe mi podchodzić do Dostojewskiego ironicznie, momentami cynicznie wręcz. Nie znaczy to, że nie uważam ,,Biesów'' za wielką powieść, co to to nie! To historia monumentalna, zawiła, szczegółowa, zbudowana z dbałością o każdy detal. To powieść tragiczna - i być może poruszyłaby mnie bardziej, gdybym nie miała świadomości tego, że Dostojewski najwidoczniej lubował się we wszelakich dramatach, że chyba nie napisał ani jednej książki w której jego bohaterowie na koniec prowadzą żywot szczęśliwy i harmonijny albo chociaż zwyczajny.
I jak zawsze w takich momentach czuję się niezręcznie - czuję się rozerwana, bo z jednej strony chcę dać upust swoim uczuciom wobec dopiero co przeczytanej książki; z drugiej chciałabym, żeby było jasne skąd ocena wysoka, skoro w dalszej części recenzji zachwytów nie będzie.
Ale może zacznijmy od początku.
,,Biesy'', jak każde dzieło naprawdę rozbudowane, nie mają specjalnie dynamicznej akcji. Dostojewski - za pomocą zamieszanego we wszystko narratora - buduje ,,kronikę tych wydarzeń'' powoli, z rozmysłem, zatrzymuje się na szczegółach, które pozornie nic nie znaczące odezwą się jeszcze kiedyś, w przyszłości, możliwe, że wtedy, kiedy o nich zapomnimy.
Tworzy też Dostojewski postacie charakterystyczne i rozbudowane. Nie znaczy to jednak, że któregoś z bohaterów da się lubić. Najbliżej mi było do Mikołaja Stawrogina, choć pewnie dlatego, że młodzieniec ten pozostawał cały czas pewną tajemnicą - nie znaliśmy jego myśli, nie znaliśmy jego motywacji, nie wiedzieliśmy na pewno dlaczego zachowywał się on w taki, a nie inny sposób.
Przy czym, całkiem możliwe, że gdyby Dostojewski zdecydował się dać nam wgląd w myśli Stawrogina, to i jego uznałabym za histeryka.
Bo w tej książce pełno jest histeryków. Stiepan Trofimowicz - histeryk. Kiryłłow - histeryk. Liza Tuszyn - histeryczka. A biedny von Lembke skończył z ciężkim załamaniem nerwowym.
I to jest właśnie to, czego nie jestem w stanie przejść, przełknąć, czym się krztuszę u Dostojewskiego- ta nienaturalność zachowań jego bohaterów, te porywy uczuć gwałtownych i niewytłumaczalnych, nielogicznych i bezsensownych. Rozumiem, że Stiepan Trofimowicz mógł raz, dwa razy, w napadzie złości i rozżalenia oczernić Barbarę Pietrownę przed narratorem, rozumiem, że na dzień następny mógł poczuć palący wstyd i napisać jej list, dwa listy z przeprosinami i wyjaśnieniami. Naprawdę. Ale nie rozumiem tego, że ten człowiek robił takie rzeczy przez dwadzieścia lat (ponad) i że w głowie przez ten czas myśl mu nie postała o tym, że to cokolwiek bezsensowne, męczące, niestosowne jest...
Ale.
Gdyby kobiety zachowywały się tak, jak zachowują się bohaterki Dostojewskiego (z których najnormalniejszą i najbardziej stabilną psychicznie była Dasza Szatow), to po pierwsze nikt do niczego by nie doszedł w rozmowie z nimi, a po drugie nikt w ogóle nie chciałby z nimi rozmawiać. I piszę to jako kobieta i jako feministka: nie chciałabym mieć nic do czynienia z żadną z bohaterek ,,Biesów'', bo prawdopodobnie po kwadransie rozmowy z nimi miałabym dość swojego życia.
Ale.
Jest jeszcze kwestia filozoficzna.
Myśli mamy tu naprawdę wiele - możemy wybierać i przebierać. Prawdopodobnie każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy nihilizm, mamy wiarę w Większy Byt (bo nie do końca w Boga), mamy pełzający totalitaryzm... I to wszystko byłoby dobre, naprawdę zajmujące, gdyby nie zostało opisane w taki sposób, w jaki uczynił to Dostojewski. Niech Kiryłłow będzie moim przykładem.
On to, człowiek, który największym aktem woli - jej triumfem - uczynił ideę samobójstwa byłby postacią tragiczną gdyby nie był histerykiem. Gdyby nie miotał się z kąta w kąt wygłaszając frazesy o tym, że ,,człowiek jest Bogiem'' (przy czym, rozumiem, że myśl ta na tamte czasy mogła być naprawdę odkrywcza) i że ,,ludzie są nieszczęśliwi, dlatego, że nie wiedzą, że są szczęśliwi'' (to ostatnie doprowadziło mnie do napadu poważnej irytacji).
I tu znowu docieramy do tego rozdarcia, o którym wspomniałam na początku. Bo pod względem przesłania, pod względem kunsztu i myśli ,,Biesy'' są powieścią rewelacyjną. Są głębokie, są złożone, a gdy przebrniecie przez pierwsze trzysta stron - są naprawdę ciekawe. Tylko ten styl, ta emfaza, ta górnolotność, ten histeryczny ton, którego Dostojewski nie jest się w stanie wyzbyć; to nagromadzenie dramatów, poza wszelkie pojmowanie, do przesytu, tak, że aż karykaturalne się stają i tak, że już naprawdę nie jestem w stanie się nimi przejmować.
Istnieje całkiem spora możliwość - zdaje się, że wspomniałam o niej przy okazji recenzji ,,
Idioty'' - że ja i Dostojewski nadajemy na innych falach. Że nasze wrażliwości się wykluczają. Że bliżej mi do Tołstoja, do Turgieniewa, do innych rosyjskich pisarzy, niż do niego. I tak zapewne jest.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl