Nina Stanisławska to postać dość enigmatyczna. Nie ma żadnych dostępnych informacji na jej temat, co pozwala wysnuć przypuszczenia, iż jest to pseudonim artystyczny równie tajemniczej Małgorzaty Fity, do której należą prawa autorskie „Domu krytego gontem”.
Rodzina Brzozowskich to struktura, w której każdy jej członek jest postacią nieszczęśliwą, niespełnioną, zagubioną. Janusz, profesor medycyny, człowiek o wielkich ambicjach to ucieleśnienie fanatycznego wręcz patriarchatu. Jako mąż i ojciec rości sobie prawo do decydowania o życiu żony i dzieci. Starsza z córek, Olga, buntuje się, co finalnie kończy się wyrzuceniem jej z domu. Dzięki temu dziewczyna szybko się usamodzielnia, podąża za głosem serca, realizuje swoje marzenia. Jej siostra, Ewa, najbardziej tragiczna z postaci „Domu…”, to istota chorowita, słaba (także psychicznie). Ale i ona przejawia oznaki protestu, manifestując go w nieco niekorzystny dla samej siebie sposób. Gdy zachodzi w ciążę ojciec podejmuje decyzję. Swoją depresję po koszmarnych wydarzeniach związanych z jej dzieckiem próbuje leczyć poprzez malarstwo. Obserwujący ją z domu obok Robert podkochuje się w starszej sąsiadce. Mimo bliskich stosunków z Brzozowskimi, chłopak nie zdaje sobie sprawy z tragedii, jakie mają miejsce w rodzinie Ewy.
Po śmierci Janusza w gazecie ukazuje się nekrolog. Czytając go, do każdego z bohaterów powracają koszmary przeszłości. W związku z testamentem profesora w życie Olgi i Roberta wkracza Lena, nikt z nich nie ma świadomości, jak blisko wszyscy są ze sobą powiązani. Ani jak bardzo Lena zmieni ich życie.
Nina Stanisławska dopuszcza do głosu wszystkich pierwszoplanowych bohaterów. Dzięki temu czytelnik ma możliwość poznać ich emocje oraz śledzić zdarzenia z perspektywy każdej postaci, przy czym każda kolejna narracja zdradza szczegóły poprzedzające opisywane już zdarzenia z przeszłości. Rewelacyjny pomysł, można odnieść wrażenie, że z jednej strony fabuła ciągle prze do przodu, z drugiej zaś powraca do coraz odleglejszych momentów z przeszłości. Autorka podejmuje kilka bardzo ważnych i trudnych tematów, m.in. kwestię adopcji (uczucia dziecka adoptowanego, strach opiekunów przed konsekwencjami ujawnienia danych biologicznych rodziców, itp.), przeszłości, od której nie można uciec czy problem przemocy w rodzinie. Na przykładzie Olgi pisarka pokazuje, jak oddziałuje trauma przeżyta w dzieciństwa, jak wpływa na postrzeganie świata, stawianie barier, rozwijanie lęków i uprzedzeń osoby już dorosłej. Nie brakuje tu także wątku miłosnego, który jest jednak najmniej potrzebny – trąci banałem, brakiem pomysłu. Wszystkie niemal tematy, które podejmuje pisarka są istotne i wymagają wniknięcia w ich głębię. Nina Stanisławska wzięła na warsztat zbyt dużo i w konsekwencji nie poświęciła więcej miejsca żadnemu z opisywanych zjawisk.
Nieco drażni w tej powieści wiele niezrozumiałych kwestii, nie mających swojego uzasadnienia ani fabularnego, ani językowego (m.in. pies Leny, przeklinanie po francusku, obawy Leny przed odwiezieniem jej przez Roberta). Najsłabszą stroną „Domu…” są dialogi. Bohaterowie nie dość, że wypowiadają się w sposób sztuczny, to jeszcze mówią jak istoty niezbyt dojrzałe (a najmłodsza Lena ma około trzydziestki!), przez to każda z tych kreacji, wbrew temu co pisze autorka, wydaje się osobą o kilkanaście lat młodszą.
Najmocniejszą zaś stroną powieści jest sam pomysł. Historia z wielkim potencjałem, prosząca się wręcz o stworzenie z niej kilkutomowej sagi opowiadającej o ludziach i ich problemach, a przede wszystkich uczuciach. Bo braku wielkich emocji autorce zarzucić nie można. Doskonale pokazała postać Ewy i tragiczny wymiar jej krótkiego życia. To kreacja, która z pewnością zapadnie w pamięć na dłużej.
„Dom kryty gontem” to powieść, która może rozczarować czytelników wymagających spójności, konsekwencji oraz dobrego, solidnego stylu. Dla tych, którzy cienią sobie tylko opowieść, wymagają ciekawej historii, debiut Niny Stanisławskiej może wydać się lekturą interesującą, bez poczucia zmarnowanego czasu.