Lubicie się bać?, ja bardzo. Uwielbiam kiedy z każdą przewracaną stroną czuję coraz większą niepewność, kiedy w ciszy czterech ścian obawiam się odetchnąć, żeby nie zakłócić spokoju i nie rozwiać zagęszczającego się lęku, tak, tak jestem uzależniona od napięcia.
Wybór „Domu czarów” Jamesa Herberta nie był przypadkowy. Autor jest megagwiazdą gatunku horroru, napisał m.in. „Mgłę”, „Szczury”, „Włócznię”, „Innych”. Jego książki regularnie trafiają na listę bestsellerów, bijąc rekordy popularności. Wobec tego wszystkiego nie mogłam przejść obojętnie tym bardziej, że opis książki zwiastował niesamowite przeżycia.
Para artystów, Mike i Midge porzucają miasto na rzecz wymarzonego domku na wsi. Gramarye, tak nazywa się miejsce, które wydaje się być rajem. Dom ma niespotykaną aurę, sielski nastrój sprawia, że czują się tutaj jak w niebie, uczucia nabierają mocy, są bardziej szczęśliwi, bardziej zakochani.
Jednak z czasem ta beztroska zamienia się w obawy. Dziwne głosy, niepokojące, magiczne zdarzenia i tajemnicza sekta, która coraz bardziej ingeruje w ich życie. Wokół pary bohaterów atmosfera zagęszcza się nie wróżąc nic dobrego.
Powieść wydaje się być chłodna, mimo urzekających opisów całość sprawia, że do tej magicznej historii podchodzimy z dystansem.
Narratorem jest Mike, realista i sceptyk, być może stąd ten efekt, logika przemawia przez naszego bohatera, zawsze znajdzie wyjaśnienia, mimo że nie raz jego lęki osiągały zenit, w opowieści jest niedowiarkiem poddającym wszystko ocenie. W książce nie ma zbyt wiele postaci, ale te które pojawiają się są intrygujące i niepokojące. Nie jesteśmy w stanie rozszyfrować intencji bohaterów a tym samym nie wiemy skąd może pojawić się niebezpieczeństwo.
Tłem powieści jest mroczny las ze swoimi tajemnicami, zwierzęta które zachowują się irracjonalnie, roślinność wybijająca się ze schematu tego co jest zgodne z naturą. Klimat trwogi obecny jest non stop tym bardziej, że Herbert w dość przejrzysty, niepokojący sposób opisuje wydarzenia, oczywiście w powieści nie brakuje metafizycznych opisów i narkotycznych wizji, jednak całość jest przystępna i powoduje, że podczas czytania może pojawić się dreszcz niepokoju. Ciekawostką są kilkustronicowe dialogi, muszę przyznać, że jest to dla mnie nowe doświadczenie, jednak stwierdzam, iż nie jest to najlepsza konstrukcja, ciągnące się w nieskończoność rozmowy między bohaterami wybijają z rytmu tym bardziej, że ich wywody nie zawsze były interesujące i nie wnosiły do powieści nic istotnego.
Spodziewałam się czegoś mocniejszego po tej książce, niejednokrotnie miałam wrażenie deja vu, ale chwileczkę, ta powieść została napisana dwadzieścia pięć lat temu a Herbert jest inspiracją dla wielu twórców literatury i filmu grozy, więc nic dziwnego, że ja już widziałam. Patrząc z pokorą na tę lekturę, muszę przyznać, że ciekawie prowadzona akcja i budowane nienachalnie napięcie jest czymś innym niż krwawe jatki i jelita spływające ze ścian.
„Dom czarów” nie jest typowym horrorem, to subtelna powieść grozy- wiem, że to absurdalnie brzmi - która nie straszy w bezsenne noce, jest to rozczarowujące bo nie takich wrażeń spodziewamy się po klasyce gatunku.
Ta powieść jest obowiązkową lekturą dla miłośników literatury z domieszką thrillera i horroru. Nie będzie to „potwornie straszne” doznanie, jednak warto poznać bibliografię twórcy horroru Jamesa Herberta.