Grozę uwielbiam pod każdą postacią, dlatego, gdy w zapowiedziach ujrzałam najnowszą powieść od Anny Lewickiej uznałam, że zrobię krok w stronę poznania twórczości tej autorki. Książkę zapowiadał niesamowicie smaczny, klimatyczny trailer.
To miała być groza pełną gębą. Miała być.
Ale zanim przejdę do sedna recenzji chciałam kilka słów wspomnieć o opowiadaniu inaugurującym "Pełnika". Szkoda, że nie opublikowano go w książce.
"Gdy wieje wiatr budzą się demony" - przypomina Wam coś tytuł? Sławny obraz Goi "Gdy rozum śpi budzą się demony" może i ma coś z opowiadaniem wspólnego. W tej krótkiej formie mamy i świetnie nakreślony klimat grozy, mroczną pogodę, motywy słowiańskie, tajemnicę i legendę, wszystko czego można oczekiwać po dobrym dreszczowcu. Pod znakiem zapytania zostaje fakt, dlaczego autorka nie zdecydowała się opublikować go, gdyż jest ściśle związany z fabułą książki i wiele nam wyjaśnia.
Wracając do samej powieści, A.Lewicka wykorzystuje w niej znany motyw opuszczonego domu stojącego samotnie na wzgórzu w otoczeniu przyrody. Schemat znany jak świat, ale nie raz autorzy udowadniali, że na kanwie takich wydarzeń można stworzyć całkiem ciekawą, mroczną opowieść. Głowna bohaterka to warszawska prawniczka Emilia, która w spadku dziedziczy posiadłość swej ciotki ulokowaną właśnie w sercu Kotliny Kłodzkiej. Zaczyna się dobrze. Pierwsza noc daje naszej bohaterce mocno w kość, skrzypiące drzwi, korki na schodach, a i mieszkańcy nie wydają się przychylni. Ta zamknięta społeczność skrywa jakąś tajemnicę i pilnie strzeże, aby nikogo obcego do siebie nie dopuścić. Wątkiem słowiańskim wykorzystanym przez autorkę jest legenda o duchu gór - Liczyrzepie. Nawiedza on bohaterkę pod postacią Konstantego, cos na wzór iluzji i umysłowego opętania. Na tym kończy się cała uroda opowieści.
Książkę można podzielić na dwie części - ciekawy początek, jest tu i klimat, autorka zadbała o atmosferę, jest gęsto, mrocznie. Natomiast druga część zupełnie nie pasuje do budowanego skrzętnie obrazu. Dawka strachu, jaką zostaliśmy poczęstowani na wstępie ustępuje miejsca wątkowi romansowemu, któremu poświęcono w książce zbyt dużo miejsca. Zatem dobrze żarło i szybko zdechło.
Gdy na radarze pojawia się pierwszy mężczyzna, nasza silna bohaterka staje się w mgnieniu oka bezmyślna, niezrównoważona, całkowicie traci rozum. Sceny migdalenia opisano tu w sposób tak szczegółowy i bogaty, akcja ciągnie się za każdym razem przez 3 strony... Brnąc dalej w fabułę zaczynałam zastanawiać się, czy odpowiednio dobrano tu gatunek do opisywanej treści. Opisano te sceny w sposób tak dosłowny, nic nie pozostawiono sferze domysłów czytelnika, kawa na ławę. Czy to zatem groza stała się historią miłosną, czy to raczej jest opowieść romansowa okraszona grozą? Samej ciężko mi ocenić. Nie jestem całkowitą przeciwniczką wątków romansowych, nie jeden horror, gdzieś w tle zakręcał w stronę relacji damsko-męskich, jednak tu poświęcono im zbyt dużo uwagi. Jak na grozę to o dużo za dużo. Moją uwagę zwróciły jeszcze nienaturalne reakcje bohaterki, która od skrajności w skrajność popada. Po udanej scenie łóżkowej potrafi krzyczeć ze strachu i pogrążać się w swoich opętańczych wizjach. Powieść zbyt mocno skręca w stronę romansową, próżno szukać zapowiadanej legendy, ludowości, czy mrocznego klimatu.
Na koniec chciałam się z Wami podzielić najgłupszą sceną. Podczas igraszek łóżkowych ze swoim partnerem nasza bohaterka Emilia w pewnej chwili zaczyna krzyczeć imię innego mężczyzny, w dodatku jest on duchem.... Duch kontra mężczyzna z krwi i kości, którego wybierze? Oj zdziwilibyście się...