Kiedyś tą powieść czytałam... minęło półtora roku i ponownie po nią sięgnęłam...
I ponownie, i znowu...
Dałam się wciągnąć, zasmucić, zdesperowanymi dechami próbować jako tako oddychać...
Od emocji pęka mi głowa, buzuje ciało, dusza się wierci szukając swojego miejsca. Nie sposób ująć fabułę w jakiś zamknięty nawias, bo "Dygot" przy próbie zamknięcia uzurpuje sobie coraz więcej miejsca i wymyka się wszelkiemu domknięciu. To niebanalna powieść, która szarpie czytelnikiem, poniewiera nim, rzuca w wir uczuć, bólu i sporadycznych łez szczęścia, ale też smutku i żałoby.
Krótkie zdania, proste patrzenie bohaterów, wielka historia rodzin. Cała powieść aż buzuje od słów, pulsuje. I zaskakuje. Wszystko w niej układa się, jak puzzle. Nie ma tu niepotrzebnej sceny czy wątku. Tu wszystko jest po coś.
On Albinos, Ona poparzona, syn złodziej.
On z kochającej się rodziny, brat alkoholik, bratowa jakby nie do końca chciana i akceptowana.
Niemka, Frau Eberl, rzucająca ziszczającą się klątwę.
Dojka, umysłowo chora matka, do której się dzieci nie przyznają.
Polacy, Niemcy, wariaci, normalni...
Wachlarz osobowości i wachlarz losów, które się przeplatają, zacieśniają i znowu poluźniają, bawiąc się tym samym czytelnikiem. Bo personalne wejście w czyjeś buty nie daje gwarancji szczęścia. Trauma wyciska trwałe stygmaty na postaciach i towarzyszy im do śmierci, a ta nadchodzi... zbliża się, podchodzi do chat, puka w zimne szyby okien. Nie pyta o pozwolenie, tylko włazi do środka, a jak nie, to łapie na polu. Na mokrym polu koło domu, powala i bierze, co jej się należy.
I, jak pokazuje Małecki, życie to pętla. Koło. Tryb, który trwa i który się w pewnym momencie zapętla i powtarza. jak fatum. Jak klątwa. Jak perpetuam mobile. Nieuchronny los prowadzi wedle swoich dróg, a bohaterowie walcząc z nim i tak zmierzają po jego ścieżce. Ku śmierci. Do grobu. Bo zawsze wszytko kończy się w trumnie, prędzej czy później.
Krótkie formy zdań, szybkich słów, jakimi posługuje się Małecki sprawiają, że czytanie aż boli. Rozsadza ci głowę. Myślisz potem o tym, co przeczytałaś, o kim. Tu ból bardziej boli, a łzy bardziej pieką niż normalnie. Tu wszystko w tobie dygocze. Życie, głowa, ręce... serce też. Całe życie staje się jednym wielkim dygotem.
Może nie ma w mojej recenzji nic z fabuły, nic z imion postaci, nie pada nazwisko nikogo z kart powieści, ale musiałam przelać to, co we mnie siedzi i siedzi i wyrwać się nie da. "Dygot" to książka o nas. O ludziach szukających dobrej drogi do przyszłości, których teraźniejszość zaskakuje i niejednokrotnie nie puszcza tędy, gdzie chcemy.
Dygotem jestem, staję się nim, świat jest jednym wielkim wstrząsem. Drży. A drżenie nie sposób ujarzmić...
Jestem tą powieścią otumaniona. Wstrząśnięta. Niewyobrażalnie zafascynowana... Jestem nią zachwycona. Myślę o niej i o ludziach, jakich poznałam z jej stron. Myślę o każdym z osobna, bo tak bardziej smakuje, bo tak można ją jakoś w sobie poukładać. Ta powieść nie pozwala o sobie zapomnieć. Przykleja się do ciebie na zawsze.