Ola budzi się rano w nie tym łóżku, co trzeba i nie z tym facetem, co trzeba. Wbrew pozorom nie jest to efekt wyjątkowo udanej imprezy, a podróży w czasie. Ola trafia do swojego poprzedniego mieszkania, rok wcześniej. Dostaje tym samym szansę naprawy błędów i zmiany na lepsze tego, co się wydarzyło.
Z tym, że Oli średnio to wychodzi. Na początku myśli, że sytuacja jest głupim żartem jej znajomych, potem – że to sen. Kiedy jednak nic się nie zmienia, bardzo łatwo wchodzi w swoje własne, stare buty – znów zaczyna chodzić na te same zajęcia z polonistyki i żyć jeszcze raz tak samo. Co więcej, wiedząc, że pokłóci się ze współlokatorkami i wyprowadzi, wcale nie próbuje ratować sytuacji, tylko robi się opryskliwa i doprowadza do przeprowadzki jeszcze szybciej. Tak samo z chłopakiem – Ola wie, że Paweł z nią zerwie i wzdycha do Jakuba, nowej miłości, którą ma poznać dopiero za parę miesięcy. Zaczyna więc olewać Pawła (trochę na zasadzie – jak kocha, to poczeka), co tym bardziej doprowadza do zerwania. A mimo to dziewczyna czuje się zawiedziona i zraniona. Nie stara się też w żaden sposób porozmawiać ze swoimi przyjaciółkami, by pomóc im podjąć inną decyzję, uniknąć błędów. Ostatecznie najambitniejszą zmianą, na jaką się zdobywa, jest nie porozmawianie ze znajomą o jej problemach na gg, za to tamta się zresztą obraża. A kiedy w końcu coś zaczyna się dziać, a Ola wyrusza w podróż w góry…
Okazuje się, że był to tylko sen. Bo Ola, z własnej zresztą winy, zapadła w kilkumiesięczną śpiączkę. Pomysł sam w sobie bardzo ciekawy. Po pierwsze – wprowadza smaczek do charakteru bohaterki, po drugie – pojawia się element magiczny, gdyż w swoim śnie Ola spotykała osoby, których wcześniej nie znała, a które istnieją naprawdę. Część postaci i wydarzeń wyparła też z pamięci, a teraz wspomnienia powracają. Słowem – zaczynało się robić interesująco. Szkoda tylko, że nic z tej magii nie wynika. Ola dociera do kobiety poznanej we śnie, ale wiele w związku z tym się nie dzieje.
Bo największym problemem Oli jest to, że jest zupełną mimozą. Do tego dosyć irytującą, gdyż cała fabuła opiera się na jej braku pewności siebie, nieszczęściu, nieumiejętności odnalezienia się. Bohaterka użala się nad sobą i miota we własnych uczuciach, niepewna, czego właściwie sama chce. Szczerze mówiąc, przydałaby się jej w życiu jakaś porządna tragedia, prawdziwie trudna decyzja do podjęcia. Tymczasem największym problemem Oli jest kłótnia z koleżanką, rozstanie z jednym facetem i nieumiejętność wybrania innego. Więcej – mimo śpiączki i kilkumiesięcznej, czy nawet półrocznej, nieobecności na zajęciach, Ola nie ma żadnego problemu z nadrobieniem zaległości i nawet coś tak niegroźnego jak „rok w plecy” jej nie dotyka. Dodatkowo co chwila powtarza, że musi uporządkować swoje sprawy, ułożyć życie od nowa. A jak to w praktyce wygląda? Telefon do dawnego przyjaciela, który mówi, że nie chce z nią więcej rozmawiać. Zgadza się na to, koniec wątku. Chłopak (a podobno taki dla niej ważny) zrywa z nią przez e-mail(!) – wzruszenie ramion, koniec wątku. Zaiste, ciężkie jest to porządkowanie swojego życia.
Nie mówię, że kwestie przyjaźni, zwłaszcza jej zerwania, czy problemy sercowe nie są wartymi opisania dylematami. Po prostu powstały tysiące książek o takiej tematyce, znacznie lepiej napisane. Włodarczyk przedstawia problemy Oli po prostu infantylnie. Dziewczyna użala się nad sobą, a tak naprawdę nic poważnie złego jej się nie dzieje [czyli, jak każda typowa baba ;P – dop. Erazmus]. Swoje emocje przedstawia za pomocą wierszy i tekstów piosenek. Przeżywa, że nazywała przyjaźnią coś, co nią nie było, tymczasem czytając dialogi między postaciami od razu widać, jak płytkie są to relacje. Choćby reakcja Wioli na informację o nowym związku Oli. Nie wiem, czy to kwestia innej wrażliwości, ale ja nie nazwałabym przyjaciółką dziewczyny, która w tak płytki sposób reaguje na moje wątpliwości.
Dlatego zdenerwowało mnie zdanie zawarte w epilogu: „Wiem też, że umiem sobie z tym radzić i iść na przód z uśmiechem i siłą, jaką daje pokonywanie własnych ograniczeń, trudności, które się przede mną piętrzą”. Olę ogranicza tylko jej własna tendencja do przesadnego przeżywania i nadmiernego analizowania własnego nieszczęścia, a żadnych prawdziwych trudności w życiu nie napotkała.
Jeszcze słowo o języku powieści – sporym problemem są przecinki, ciągle pojawia się „mimo, że”. Tam, gdzie powinno być „tę” występuje „tą”, zdarzają się koszmarki w rodzaju „okres czasu”. Sporo też literówek. W sumie książka kosztuje aż 20 zł, a na self-publishing to dużo i wymagałabym porządnej korekty.
Złośliwie mogłabym powiedzieć, że to utwór w sam raz dla studentek polonistyki. Ale powiem, że spodoba się fanom nastoletnio-studenckiego klimatu, okraszonego towarzyskimi pogaduchami, uczuciowymi problemami i niezbyt głębokim filozofowaniem.