„Brama światów” powraca, a wraz z nią przygody, rozterki i romanse nowych oraz znajomych bohaterów. Drugi tom tetralogii, pióra hiszpańskiej pisarki, właśnie podbija półki naszych księgarń a mną znów targają ambiwalentne uczucia i rozterki. Może nawet większe niż poprzednio.
„Czarne żniwa” to, jak już wspomniałem, całkiem nowe wątki, akcja bowiem dzieje się w kilkanaście lat od części pierwszej. Tym razem główną bohaterką jest energiczna, waleczna i odważna niewiasta o imieniu Veridiana. Uważny czytelnik rozpozna w niej dziewczynkę, która pojawiła się na moment na początku „Bramy światów” i którą mnisi oraz Yebra spotkali w drodze do Św. Cekliny. W „Czarnych źniwach” Veridiana jest już dojrzałą kobietą, która po śmierci męża udaje się do Toledo aby uciec przed skrytobójcami. W mieście alchemii i zakazanej wiedzy spotyka Enrique, który na zlecenie arcybiskupa bada sprawę zaginięcia kilku mieszkańców miasta. Jak wiadomo wszystkie tropy prowadzą do Innego Świata, gdzie Bractwo Św. Cekliny buduje nowe królestwo…Więcej wam nie powiem, bo nie będzie po co czytać książki.
Jeśli chodzi o konstrukcję powieści to, niestety, autorka niczym nas nie zaskakuje a wręcz powiela, doskonale znane z poprzedniego tomu, schematy. Znów mamy przenoszenie się do innego świata, odkrywanie swoich ukrytych mocy, walkę o przetrwanie, zakazaną miłość itp. Po kilku kartkach książka staje się bardziej przewidywalna od pogody w Suwałkach a czytelnik, niczym najlepsza wróżka na telefon, w mig zgaduje co będzie dalej. Moim zdaniem, „Czarne żniwa” doskonale nadają się dla osób, które nigdy nie doświadczyły uczucia deja vu oraz elementów prekognicji. W powieści Vallejo mają je jak w banku.
Książka, tak jak tom poprzedni, napisana jest równie prostym, ubogim wręcz językiem, pozbawionych trudnych zwrotów i frazeologizmów. Znów mamy jednoliniową fabułę, szybką akcję, przewidywalną w mig tajemnicę i szczęśliwe, patetyczne wręcz zakończenie. Książka nie jest długa, można „łyknąć” ją w kilka godzin, nie pozostawia również jakiegoś niemiłego „posmaku” ani, broń Boże, nie dołuje. Tym samym, powieść nada się najlepiej młodzieży, osobom podróżującym Tlk oraz wczasowiczom z Łeby. Jest łatwo, miło i przyjemnie.
Jednakże w kilku miejscach doznałem miłego zaskoczenia a nawet poczułem się przyjemnie połechtany. Autorka, wreszcie, wplotła do swojej powieści elementy historii średniowiecza oraz literackich smaczków w stylu łacińskich zwrotów i kilkunastu przypisów. Prawdziwą gratką był tu opis średniowiecznego Toledo, wzmianki o Inkwizycji, zaraza dziesiątkująca Europę, oskarżenia Żydów o zbrodnie na Chrześcijanach czy kilka genealogicznych wtrętów. Miodem na me serce był tutaj fragment łacińskiego hymnu „Dies Irae”, który przywrócił mi wiarę w możliwości autorki. Porównując ten tom z „Bramą światów”, elementy historyczne w „Czarnych żniwach” wręcz powalają (sic!). Idąc tym tropem, możemy się spodziewać iż ewolucja pani Vallejo będzie postępować z tomu na tom a ostatnia część przypominać będzie „Imię Róży” pomieszane z „Trylogią Husycką”, czego autorce, z całego serca, życzę.
Nie będę się jakoś wybitnie rozpisywać ani silić na mądre wywody. Większość elementów powieści zlewa się z tymi z „Bramy światów”, w recenzji której już je dogłębnie opisałem, tak więc nie będę się powtarzał. Są wakacje, a jak wiadomo takich książek jak powieści Vallejo wtedy poszukujemy. Przyjemnego wypoczynku i lektury.