Wznowienia klasycznych książek SF są niemal zawsze źródłem dodatkowych problemów dla czytelniczek i czytelników, które i którzy muszą zwalczać w sobie chęć obśmiania nietrafionych (w sposób oczywisty dla współczesnego człowieka) predykcji przyszłych rozwiązań technologicznych i innych objawów "niedostatku" autorskiej wyobraźni. Opublikowana w 1957 roku powieść brytyjskiego naukowca, Freda Hoyle'a w znacznej mierze unika tej pułapki w sposób najprostszy z możliwych: autor opisuje w niej kontakt z nieznanym wybiegając w przyszłość o zaledwie kilka lat i odzwierciedlając po prostu ówczesny stan wiedzy i dostępnych technologii. Rozwiązanie to zawodzi jedynie przy opisie właściwości samej Czarnej Chmury - ogromnego obiektu międzygwiezdnego, który, zbliżając się do Słońca, wywołuje na Ziemi katastrofę na skalę planetarną. Zawód spowodowany jest zarówno ogólnym stanem wiedzy astronomicznej w latach 50. XX wieku jak i błędnymi przekonaniami samego autora, który był zwolennikiem sfalsyfikowanej współcześnie teorii o statycznej i niezmiennej budowie wszechświata. Te drobne mankamenty nie są jednak łatwe do zauważenia w świetnie przygotowanej warstwie naukowej książki. Towarzyszy jej głębokie przekonanie autora o doniosłości roli nauki, do którego odnoszę się z wielkim sentymentem, zwłaszcza w czasach, w których wiedza naukowa jest nieustannie dezawuowana przez anonimowych, sieciowych kretynów i wspierających ich populistycznych polityczek i polityków. Sentyment nie przesłania mi jednak potencjalnych wad powieści. Podejrzana łatwość z jaką naukowcy w Czarnej Chmurze manipulują politykami jest trudna do przełknięcia, podobnie jak niemal prorocze zdolności predykcyjne głównego bohatera, dr Kingsleya, który zamawia cały sprzęt niezbędny do kontaktu na wiele miesięcy przed tym, nim okazuje się, że Czarna Chmura może być czymś więcej niż obłokiem gazu. Obojętne reakcje postaci na ogólnoziemski kataklizm też wydają się być opisane w sposób mało wiarygodny. No i wreszcie same próby kontaktu okazujące się jednym wielkim pasmem sukcesów mogą wydawać się naiwnością ze strony Autora, ale sprytnie zmniejszył on ryzyko tego typu zarzutów, zrzucając ciężar pokonania wszystkich z tym związanych problemów na niechybnie wybujałą, pozaziemską inteligencję.
Całość fabuły tej powieści składa się z dwóch płaszczyzn: wizji kontaktu z całkowicie odmienną formą życia i opisu reakcji środowiska naukowców na spotkanie z nieznanym. Pierwsza z nich opisana jest przez Autora naprawdę interesująco, chociaż traci siłę wyrazu i aurę tajemnicy po nawiązaniu komunikacji. Druga, niestety, staje się coraz bardziej nużąca wraz z biegiem wydarzeń. Naukowcy są fascynujący na początku książki, gdy usiłują rozwikłać kosmiczne tajemnice i pokonać problemy techniczne (do tego stopnia szczegółowo, że w treść książki wplecione są równania i schematy obliczeń), ale równocześnie fatalnie nudni gdy mieszają się do polityki.
Powieść Hoyle'a nieco się zestarzała, ale trudno nie podziwiać Autora za wizję, śmiałość pomysłów i konsekwencję w rozumowaniu. Trudno też uwierzyć, że ta książka powstała w 1957 roku.