Dwudziesty pierwszy wiek jest czasem, w którym praktycznie nie istnieją żadne ograniczenia. Jeśli dysponujemy jakimikolwiek środkami finansowymi możemy udać się do każdego zakątku na świecie. Mając dostęp do internetu możemy nawiązywać nowe znajomości z ludźmi z innych kontynentów, możemy przeprowadzać transakcje, rezerwować bilety oraz miejsca w hotelach. Coraz popularniejszy staje się e-learning. Odległość przestała mieć znaczenie. Masz pomysł na życie, biznes? Jedyne co Cię dzisiaj ogranicza to Twoja wyobraźnia. Postęp technologiczny to jedno. Ogromna zmiana zaszła też w świadomości społecznej. Dawniej kobiety siedziały w domu, sprawowały pieczę nad swoją rodziną, całkowicie się jej poświęcały. Dzisiaj kobieta to uosobienie siły, niekiedy władzy (panowie bez urazy :P). Łączy w sobie matczyną troskę o potomstwo i poczucie niezależności. Czasy, w których żyjemy mają swój urok. Wszystko jest instant. Mówimy i mamy. A co gdyby przyszło nam żyć w ubiegłym stuleciu? Z dala od telefonów komórkowych, komputerów i ... codziennej higieny?
Karen Doornebos akcję swojej debiutanckiej powieści umieściła we współczesnej Anglii. Współczesnej, aczkolwiek w pewnym sensie XIX-wiecznej. Brzmi chaotycznie? Już wyjaśniam. Chloe to Amerykanka z krwi i kości, jednak drobne pokrewieństwo z brytyjską arystokracją nie pozwala jej zapomnieć o ojczyźnie Tudorów. Ma 39 lat, jest rozwiedzioną matką ośmioletniej dziewczynki oraz zagorzałą fanką prozy Jane Austen. W wyniku eliminacji do konkursu o wspomnianej pisarce kobieta wyjeżdża na trzy tygodnie do Wielkiej Brytanii, gdzie ma wziąć udział w reality show, mocno osadzonym w epoce regencji. Aby wygrać nagrodę w postaci 100 tys. funtów musi zdobyć serce Sebastiana Wrightman'a.
Czytałam kilka recenzji powieści i nie nastawiły mnie one pozytywnie. Fakt, tytuł i okładka mnie zainteresowały oraz wzbudziły sporą ciekawość. Zdecydowałam jednak nie sięgać po nią, ale wiadomo - kobieta zmienną jest. Nadarzyła się okazja, więc żal było jej nie wykorzystać. A nuż, mój wymęczony umysł przyjmie i jakoś strawi tę twórczość. Wyzwanie zostało podjęte.
Już po pierwszych pięciu stronach wyłania nam się całkiem wyraźny portret głównej bohaterki. Kobiety dojrzałej, rozwiedzionej romantyczki, która nieustannie w swoich rozmyślaniach nie może pogodzić się z tym, że świat idzie do przodu. Marzy o tym, by w jedwabnych sukniach brylować na salonach i dookoła mieć wianuszek adoratorów. Naczytała się kobiecina angielskiej klasyki, naoglądała ekranizacji Dumy i Uprzedzenia to teraz sobie wyobraża, że jej Pan Darcy będzie miał fizjonomię i mentalność Colina Firth'a. Trochę mnie to rozbawiło, ale nadal dzielnie brnęłam w tę farsę. Później niestety nie jest lepiej. Bohaterka panikuje, histeryzuje, krzyczy, słowem zachowuje się irracjonalnie. W dodatku wykazuje się totalnym brakiem odpowiedzialności, nie czytając umowy jaką zawarła z producentem programu. Jej infantylizm poraża z równą siłą, co irytuje. Niby dorosła kobieta, pracująca i niezależna, a zachowuje się jak niewyżyte zwierzę. Z każdą chwilą jej libido rośnie, a kiedy na horyzoncie pojawia się jakiś mężczyzna mamy okazje poczytać o tym jak bohaterce brakuje miłości i bliskości. W dodatku uracza Nas jeszcze wzmiankami na temat tego co, by zrobiła gdyby mogła zerwać z niego koszulę. No błagam!
Na tle innych postaci Chloe wypada kiepsko. Zdecydowanie. Najbarwniejszą, a jednocześnie najbardziej przerysowaną bohaterką jest Grace, rywalka "damy w opałach". Oszukuje, poniewiera, walczy o wygraną każdym możliwym, niekoniecznie uczciwym, sposobem. A czy główna nagroda jest w ogóle tego warta? Rzeczywiście - powierzchowność mężczyzny w pewnym sensie jest istotna, ale co z jego charakterem? Kompletnie nie rozumiem co te kobiety widziały w Sebastianie. Ani on zbyt inteligenty nie był, błyskotliwy też nie, nie czarował erudycją. W moich oczach był nadętym bubkiem (wybaczcie kolokwializm).
Czy "Dama w opałach" ma jakieś pozytywy? Jeżeli można zaliczyć do tego szybkość czytania to tak. Mimo że powieść liczy, aż 500 stron (Aż 500 stron umizgów!) czyta się ją w zawrotnym tempie. Jest to taki typowy odmóżdżacz, który bawi i irytuje, ale i tak jest czytany. Słowem literatura niezwykle niskich lotów. Ciekawić mogą jedynie ciekawostki z epoki regencji. Na przykład: do czego stosowano sok z cytryny, jakie znaki damy przekazywały wachlarzem, czy dlaczego kąpiel można było brać tylko raz w tygodniu. Wiele z tych rzeczy szokuje i zadziwia Nas, współczesnych.
W kilku recenzjach czytałam, że sporo osób chciałoby obejrzeć ekranizację powieści. W sumie nie byłby to zły pomysł. Gdyby wziął się za to dobry reżyser, który ma odpowiednie poczucie humoru wyszedłby z tego nawet zabawny film. A w jednej z głównych ról z przyjemnością zobaczyłabym, wspomnianego wyżej, Colina Firth'a :) Wracając do powieści, porażka na całej lini. Wkurzająca główna bohaterka, ciągnące się wydarzenia, momenty, które mają bawić w rzeczywistości napawają żałością i na koniec nietrafione zakończenie. Za dużo tego wszystkiego jak na jeden raz.