Już od kilku lat powstaje wiele książek z tzw. literatury obozowej. I to oczywiście dobrze, ponieważ należy podtrzymywać pamięć o tych strasznych wydarzeniach. Niektórzy piszą jednak takie powieści, nie przygotowawszy się wcześniej, co prowadzi do pewnej profanacji treści poprzez zakrzywianie przeszłości. Pisanie książek o obozach koncentracyjnych czy obozach zagłady to wielkie brzemię i obowiązek ciążący na autorach. Zwyczajnie nie wolno, niemoralnym jest wykorzystywanie tego odłamu literatury do zbicia popularności.
Mogę Was zapewnić, że „Los utracony” Imre Kertésza to powieść, która jest ważną częścią literatury obozowej. Przede wszystkim jest autobiograficzna – autor zaczerpnął z własnej historii, co już samo świadczy o wysokiej wartości książki i jej wadze. Warto też wspomnieć, że „Los utracony” został napisany w latach 70. ubiegłego wieku, więc nie wpisuje się we współczesną nam tendencję, a ponadto, co chyba najważniejsze, Kertész w 2002 roku otrzymał literacką Nagrodę Nobla „za pisarstwo, które wynosi doświadczenia jednostki ponad przeciwieństwa brutalnej historii”.
„Los utracony” opowiada, a w zasadzie powinienem napisać: „Los utracony” jest opowiadany, przez nastoletniego chłopca, który jest budapeszteńskim Żydem. To książka, w której każda litera, każde słowo, całe akapity, strony i rozdziały płaczą i ze smutkiem spoglądają w przeszłość. Obok tej pozycji nie da się przejść obojętnie, szczególnie z wiedzą, że jest autobiograficzna. Książka węgierskiego Noblisty zbudzała we mnie ogrom emocji – przez nadzieję, po apatię, bezsilność, frustrację i w końcu złość.
Co chyba najbardziej bolesne, narratorem pierwszoosobowym jest mały, bo jeszcze piętnastoletni chłopiec. Nie zdaje sobie on do końca sprawy z sytuacji międzynarodowej i z trwającej wojny. Całym światem dla niego jest Budapeszt, jego dom i przyjaciele oraz rodzina. Dostrzega pewne drobne rzeczy, które dla niego mało znaczą, a u czytelnika wywołują zgrozę, smutek i tworzą wrażenie oczekiwania na najgorsze. I tym chyba jest zresztą ta książka – oczekiwaniem na straszny, brutalny koniec.
„Wokół mnie wszędzie wesołe odgłosy, chlapanie, prychanie, sapanie – to była pogodna, beztroska chwila. Dokuczaliśmy sobie z chłopakami z powodu naszych łysych głów”.
„Los utracony” to potwierdzenie przysłowia „mowa jest srebrem, a milczenie złotem”. Jeśli czegoś nie ma, wyobraźnia zaczyna pracować na najwyższych obrotach i wysuwać domysły, coraz to gorsze obrazy. Z powodu wieku bohatera mamy tutaj, wydawać by się mogło oczywiste, elementy infantylizacji. Opisy z perspektywy chłopca próbują odwracać uwagę od wszystkich strasznych rzeczy dziejących się wokół niego. Sam bohater na początku zwraca uwagę tylko na szczęśliwe rzeczy. Ten kontrast jest obiektywnie mistrzowski, a subiektywnie dla czytelnika po prostu nie do zniesienia. Czytanie tej książki ze świadomością, że główny bohater dostrzega tylko te dobre rzeczy w Auschwitz, a przemilcza te makabryczne, jest okropne.
„Przecież nawet tam, przy kominach, w przerwach między udrękami, też było coś na kształt szczęścia. Każdy pyta tylko o rzeczy trudne, o „koszmary”: choć mnie chyba to przeżycie pozostanie najbardziej w pamięci. Tak, przy najbliższej okazji, kiedy mnie znów zapytają, muszę im opowiedzieć o szczęściu obozów koncentracyjnych”.
W książce noblisty nie znajdziecie wielkiej polityki (nie gra ona praktycznie żadnej roli), brak tutaj wysokich przywódców, opisu sytuacji w Europie i na świecie – jest tylko 15-letni chłopiec, jego rodzina, otoczenie i, co chyba najistotniejsze, osobiste tragedie. To nie jest książka o historii, to powieść o młodym człowieku, dziecku, którego spotkały straszne rzeczy i zostawiły piętno na całe życie. Perspektywa chłopca jest miejscami infantylna, bardzo szczęśliwa i radosna, naiwna, ale przez to niezwykle wymowna.
Pomimo że „Los utracony” liczy sobie przeszło 250 stron, to zdecydowanie nie jest książką na jedno posiedzenie, ponieważ to cholernie trudna emocjonalnie lektura. Przeczytajcie, jeśli czujecie się gotowi na dużą dozę trudnych i nieprzyjemnych uczuć. To niezwykle ważna powieść obok której nie sposób przejść obojętnie.