"Patrzyłam z piętra domu, jak zabiera ich woda. Młodzi, zdrowi. A ja? Stara baba. Czemu ja przeżyłam? Tydzień temu rozmawiałam z młodym chłopakiem u nas na osiedlu. Stał w oknie, trzymał matkę za rękę. Ale nurt był zbyt silny. Do dzisiaj czuje ciepło jej dłoni. Ile jeszcze takich historii usłyszę?"*.
Napisałabym, że ta książka jest genialna. Jednak czy słowo to jest adekwatne do tematyki? Myślę, że bardziej pasowałyby tu określenia: porażająca, niepokojąca, dogłębnie smutna. Najlepsza książka, jaką przeczytałam - nie tylko w tym roku, ale w ostatnim czasie. Zostawiła po sobie fizyczny ból, długo o niej nie zapomnę.
Katarzyna Boni podjęła się ukazania losu Japończyków - narodu narażonego na ciągły stres związany z nieustannym zagrożeniem. Rocznie w tym kraju jest około 800 trzęsień ziemi. Nikt jak oni nie jest przygotowany na wypadek takich zdarzeń, tak zorganizowany. Natura jest jednak tak potężnym żywiołem, że nawet najbardziej zapobiegliwi inżynierowie nie są w stanie przewidzieć skutków jej działalności.
Książka jest podzielona na trzy części i choć każda opowiada o radzeniu sobie ze śmiercią, jednak odnosi się do innych doświadczeń. Pierwsza - rysuje krajobraz ludzkiego cierpienia po tsunami, po stracie najbliższych, których ciał często nawet nie odnaleziono. Druga - jest zapisem wydarzeń w elektrowni atomowej w Fukushimie oraz sytuacji ludzi ze skażonych terenów. Trzecia, najkrótsza - to warsztaty umierania.
Chciałabym bliżej przyjrzeć się drugiej części - porównanie Fukushimy do Czarnobyla nasuwa się samo przez się. Z japońskiej elektrowni do atmosfery przedostało się "tylko" 10% tego, co podczas awarii na Ukrainie. Jednak skażenie środowiska stało się faktem. Gdy wysiadały kolejne systemy awaryjne, eksperci pracowali po omacku - też do końca nie wiedzieli co robić. I choć Japonia poradziła sobie z tym problemem o wiele lepiej niż miało to miejsce w 1986 roku w Czarnobylu, jednak ludzie ze skażonych terenów borykali się z podobnymi problemami jak ich europejscy bracia.
Chodzi mi głównie o ostracyzm społeczny, odrzucenie napromieniowanych ludzi.
Druga analogia, o której czytałam w "Czarnobylskiej modlitwie" Swietłany Aleksijewicz, to problem zwierząt z ewakuowanych terenów. W Japonii również ludzie zostawili zwierzęta samym sobie - umierały później z głodu, w cierpieniu. Bardzo ciekawy był rozdział poświęcony panu Matsumurze, który jako jedyny został w Tomioki i - na ile mógł - opiekował się porzuconymi zwierzętami. Ile jednak był w stanie zrobić jeden człowiek, gdy zwierząt były tysiące?
Katarzyna Boni uzupełniła relacje ludzi poszkodowanych w 2011 roku o wierzenia Japończyków, a także o opisy różnych inicjatyw, jakie są podejmowane w celu pomocy ludziom w radzeniu sobie z traumą. Są to najczęściej spotkania podczas których ludzie mogą się wygadać, pobyć razem. W ten nurt wpisują się też "Warsztaty umierania" z III części.
Obok książki Katarzyny Boni nie można przejść obojętnie, jest ona przykładem świetnie wykonanej reporterskiej pracy, obiektywnego pokazania zastanej rzeczywistości oraz sumiennego zapisu ludzkiego cierpienia. Po tej książce już nigdy nie pomyślę, że atom może być pokojowy.
*K. Boni, Ganbare! Warsztaty umierania, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017, s. 104.