Właściwie to powinnam zacząć słowami autora : "masz tyle w życiu na ile się odważysz...", ale zacznę od początku.
Chciałabym bardzo zejść na psy tak jak autor książki, Tadeusz Rybczyński, choć po pierwszych stronach książki o jakże intrygującym tytule, powiedziałam do siebie - nie dam rady wziąć psa, nie dam rady pogodzić się z kolejnym odejściem. Po przeczytaniu całej książki myślę inaczej, bo jej autor dał mi niezbite argumenty, aby dać sobie szansę na przestrzeń, gdzie przyjaźń z czworonogiem może być jedną z ważniejszych. Ten szacunek do jego wiernych towarzyszy podróży widać na każdym kroku.
Książka jest idealną lekturą dla miłośników chodzenia po górach, po szlakach turystycznych, dla ludzi zakochanych w psach. Już wiem nawet jakim znajomym ją szczerze polecę :). Mam wrażenie, że powstała z notatek, jakie autor mógł robić po każdym przeżytym na trasie dniu, bo skąd inaczej pamiętałby z taką dokładnością tyle szczegółów. I te ważne przesłania: o niepełnosprawności dziecka, o odchodzeniu psa, Polska widziana z perspektywy napotkanych ludzi.
Nie miałam pojęcia o psach ciągnących zaprzęgi, o ich wrodzonej skłonności do pracy i do tego aby się zmęczyć, do ich żywotności i ruchliwości nie wspominając, o dominacji i dopominaniu się o uwagę/ lubią sobie poszczekać, ciche nie są :)/. Zobaczyłam Monę, Karelczyka traktowanych jak członków rodziny, zadbanych i …szczęśliwych. Karelczyk był wiernym kompanem swego Pana na tych wszystkich szlakach i drogach do przejścia, które miały niejednokrotnie ważną misję, jak chociażby wejście na wybrany szczyt z niepełnosprawną córką.
„Siedząc zamknięci w domach, widzimy tylko granice” a „wystarczy wyjść i zatrzasnąć drzwi do starego świata”.
Mam wielki szacunek do takich ludzi jak Tadeusz Rybczyński, którzy swoją postawą robią tak wiele dla osób potrzebujących. Ktoś z boku powie, że to nie jest może spektakularnie dochodowe, ale już ktoś inny dostrzeże w tym wartość, że właśnie w taki sposób można pokazać i okazać innym pomoc, zwrócić uwagę innych na ważny temat i poprosić o przyłączenie się do tej pomocy/ przykład - hulajnogą po życie dla Julki/.
W każdej opowieści perełki słowne/podoba mi się jak autor bawi się słowem/, ciekawe zasłyszane historie i legendy czy napotkany człowiek, taki, którego się zapamiętuje bo miał coś ważnego do powiedzenia. I właśnie te rozmowy ze spotkanymi ludźmi na szlakach bezcenne. Można uwierzyć w ludzi albo w nich zwątpić, jednak więcej było tych pozytywnych jak przygoda z portfelem, ostatnim piwem, czy poznanym Panem Adamem i innymi napotkanymi ludźmi. A słowa autora, że : „…gdziekolwiek by człowiek się nie znalazł, to zawsze znajdą się inne osoby, które mu pomogą” napawają optymizmem”.
Taką osobą jest na pewno żona autora, cichy bohater drugiego planu, wspierająca i martwiąca się o swojego męża. Jestem fanką jej powiedzonek, a szczególnie tych o czosnku, a od dziś jestem pewna, że gdy będę zabierała kamienie do domu z moich podróży, na pewno wspomnę jej słowa: „kamienie do Ciebie mówiły, byś zabrał je do domu?”.
Również miejsca do zapamiętania na mapie turystycznej, którą każdy tworzy dla siebie, tych ulubionych, do których się wraca. Ja odkryłam Czeskie Góry Izerskie, Sudecką droga Św. Jakuba, i małą Syberię, gdzie co krok to legendy, dzikie zwierzęta i ciekawi napotkani ludzie. Dawno się tyle nie nachodziłam czytając książkę. W pogotowiu miałam pieczątkę, aby zaliczyć autorowi trasy tam, gdzie nie było, komu jej przystawić w paszporcie turysty. Wszystkie trasy odtwarzałam w głowie, co chwilę sięgając po broszurowy przewodnik przeżyć Mony, Karelczyka i ich przewodnika. Czułam się tak, jakbym z autorem przemierzała wszystkie szlaki, ciągle w marszu. Razem z nim byłam głodna, zmęczona, wkurzona, szczęśliwa, roześmiana, a siły przyrody jakbym poznawała od nowa/ no trzy burze na raz, to był istny rollercoaster/.
Broszurowe wydanie, prawie kieszonkowe, wygodne, idealne na podróż, na szlaki, nie zawiera dużo miejsca, jakby na mały plecak napisane. Trasy podane przed każdym rozdziałem jak na tacy – tylko brać i korzystać. Dużo tych tras.Zadaniowo napisana książka, z wierną potrzebą odtworzenia przebytych tras i zadaniowy też zachwyt nad pięknymi widokami. Trochę skąpe opisy pięknych widoków, bo spodziewałam się poetyckiego oddania klimatu, ale niektórzy tak mają, że przeżywają do środka. Jednak ta cisza autora w obcowaniu z pięknem, te godzinne wpatrywanie się przed siebie, jest może wystarczające, aby wyobrazić sobie, jak tam jest w tych miejscach.
Książka rozkręca się w miarę czytania, tak jakby autor nabierał wprawy w pisaniu.
Dawno nie zapisałam tylu ciekawych cytatów:
„Dzieci są szczere do bólu – jak mama bije tatę to Morus go broni”
„Mona była pierwsza w naszym domu i to ona przyczyniła się znacznie do zmiany życia i obrania tejże drogi”
„W plecaku mam wszystko, co do życia potrzebne”
„Wszyscy jesteśmy jak Alicja po drugiej stronie lustra”
„Boże, znowu upadłe anioły zleciały się, by wydrzeć mą duszę”
„Obiecałem sobie kiedyś żyć pełną parą i nie zmarnować ani jednego dnia życia. Bóg raczy wiedzieć, kiedy się skończy…”
Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na poniższe pytania, zapraszam do przeczytania książki:
- dlaczego żona kazała autorowi jeść czosnek?
- ile razy trzeba obejść cudowne źródełko aby mieć powodzenie w miłości/miłość gwarantowana/?
- gdzie zjeść pizze „Łzy Kargula” albo „Zemsta Pawlaka”?
- kim jest pielgrzym menel?
- kto jest psem ciapą?
- gdzie znajduje się wieczny zlewozmywak?
„Często w trudnych sytuacjach powtarzam sobie na głos słowa - jest dobrze - i jakimś cudem zawsze wracam do domu”.
AleBabka AleBabka
PS Chciałabym spotkać Pana Tadeusza Rybczyńskiego na swojej trasie i zapytać jak typowy zaczepiacz, dokąd tym razem wędruje, jaki cel zalicza.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl., za co serdecznie dziękuję.
”Jak zszedłem na psy” Tadeusz Rybczyński Wydawnictwo NOVAE RES