„Gdzie jesteś Bernadette?” to pierwsza książka, która trafiła do mnie jako nieprzeznaczony do sprzedaży próbny egzemplarz przedpremierowy. Książka premierę będzie miała dopiero 31 lipca 2019 roku, zatem moja recenzja jest mocno przedpremierowa.
Jest to zabawna, momentami śmieszna historia o matce 15-latki, która w nagrodę za dobre oceny na świadectwie, zażyczyła sobie od rodziców wycieczkę na Antarktydę. Bernadette rozpoczyna zatem gorączkowe przygotowania do wyjazdu całej rodziny. I nie byłoby nic dziwnego i zabawnego w tej całej historii gdyby nie fakt, że Bernadette nie lubi przebywać wśród ludzi, rzadko kiedy wychodzi z domu, a do załatwienia wszelkich spraw wykorzystuje wirtualną asystentkę z Indii. Kobieta jest na skraju załamania nerwowego, a ostatecznie w wyniku kilku następujących po sobie „katastrof”, któregoś dnia po prostu rozpływa się w powietrzu.
Książka reklamowana jest jako „przezabawna”. Faktycznie, nie mogę jej tego odmówić, były śmieszne momenty, w których się uśmiałam. Nie wiem jednak czy sama określiłabym ją tym mianem, prędzej stwierdziłabym, że jest zwyczajnie zabawna i w pewnych momentach dość śmieszna. Tak czy owak spodziewałam się czegoś bardziej zabawnego i śmiesznego więc trochę się rozczarowałam.
Cała historia przedstawiona jest w postaci maili wymienianych pomiędzy różnymi ludźmi, wycinków z gazet, listów i samo to decyduje o jej inności i zabawności. Na szczególną uwagę zasługują maile wymieniane między Bernadette i Manjulą, jej wirtualną asystentką w sprawie, np. rezerwacji stolika w restauracji po drugiej stronie ulicy, na której mieszka Bernadette. Te i inne „problemy” poruszane czasem w różnych mailach są po prostu trywialne. I gdyby spojrzeć na to jedynie z tej perspektywy nieświadomego Czytelnika to mamy przed sobą zabawną, lekką, czasem mniej, a czasem bardziej śmieszną historię, którą szybko się czyta i która niewiele wnosi do naszego życia. Ale jak w każdej opowieści tak i tu można doszukać się drugiego dna. I tym drugim dnem, które od razu jako farmaceuta wyłapałam, jest problem społeczny jakim jest wyalienowanie. Główna bohaterka może się wydawać zabawna i śmieszna, ale tak naprawdę po prostu jest zwyczajnie chora. Depresja, agorafobia, bezsenność i różnego rodzaju lęki – tak o to można ją pokrótce opisać. I to ani nie powinno być dla nas śmieszne ani zabawne. To są ciężkie zaburzenia, które społeczeństwo wciąż traktuje jako tematy tabu, wyśmiewa, a te choroby tak jak inne wymagają leczenia i pomocy oraz wsparcia ze strony bliskich osób. Historia Bernadetty to też wzruszająca opowieść o miłości córki do niedoskonałej matki i to takiej miłości pomimo wszystko.
Moje zdanie na temat tej książki jest mocno podzielone. Z jednej strony bardzo ciekawie udało się poruszyć autorce wspomniany wyżej problem i plusem jest zrobienie tego w możliwie śmieszny i zabawny sposób. Z drugiej strony z uwagi na istotę problemu jakoś nie do końca pasuje mi przedstawienie go właśnie tak. Może moja profesja mi to utrudnia i sprawia, że zamiast głupkowato się cieszyć mam wątpliwości i chyba czuję lekką nutę niesmaku.
Uważam, że książka ma zdecydowanie lepszy PR niż faktycznie jest taka przezabawna i super. Być może chodzi tu jedynie o chwyt marketingowy w postaci filmu na jej podstawie i to jest powodem, że wielu się na nią rzuciło. Jest fajna. Można określić ją jako zabawną. Ale mnie czytało się ją ciężko, długi czas nie mogłam się w nią kompletnie wczuć, przeszkadzała mi forma, w której została napisana, te emaile wprowadzały wiele chaosu i momentami nie wiedziałam już co czytam. I dla mnie długi czas po prostu nie była zwyczajnie ciekawa i wciągająca. Natomiast przyznam szczerze, że z czystej ciekawości obejrzę film, gdyż jestem zaintrygowana jak zostanie przedstawiona w nim fabuła w porównaniu do tego jak zostało to ujęte w książce. Moja ocena tej pozycji pozostanie raczej neutralna z malutkim wychyleniem w kierunku pozytywnej. Mnie nie zachwyciła ani nie urzekła. A Wam ani jej nie polecam ani nie odradzam.