Jak to jest – bo dla mnie stanowi to ciągły, wprost gnębiący mnie dylemat – czy pewne książki samoczynnie wskakują w nasze ręce, czy to jednak my wskakujemy w nie? Czy książki są bardziej inteligentne, aniżeli my – czytelnicy? Te pytania nie męczą mnie od dziś, lecz już od dawna... Dawna... Bo przy każdej powieści okazuje się, że to jest ten czas na nas. Jakby ja i ona właśnie teraz się potrzebujemy. Jak w życiu – wszystko ma swój czas. Tak jest (po raz kolejny zresztą) z „Folwarkiem zwierzęcym” Orwella. Klasyk literatury. Powieść, którą czytałam w szkole, bo była wymagana. Ale jej treść wtedy, a dziś to dwa różne odbiory. Pamiętałam ją, co prawda nie w szczegółach, ale w głównym kontekście, jednak nie przypuszczałam, że sięgnięcie po nią właśnie teraz tak mną poruszy. Ale zacznę od początku.
Oto farma pana Jonesa, który nie nadaje się na gospodarza. Pije, zapomina o zwierzętach, nie karmi ich, nie doi. Czasem nawet kilka dni, bo zaglądanie do butelki lepiej mu wychodzi aniżeli zaglądanie do stodoły. Jego leniwość, pijaństwo i nieodpowiedzialność któregoś dnia doprowadza do buntu trzody i pod wodzą świń Napoleona i Chrumka, a także do przejęcia posiadłości przez zwierzęta. Wpajają sobie samodzielność, co górnolotnie zawarły w siedmiu przykazaniach. Ktoś musi być ponad resztą, więc świnie zaczynają kierownictwo, wpajając i nakazując przestrzeganie zasad. Lecz ich bycie ponad „pospólstwem” z upływem dni coraz bardziej im pasuje. Wprowadzają się do domu dawnego zarządcy, śpią w jego pościeli, jedzą przy jego stole, a co najgorsze – zaczynają pić, jak on. Siedem przykazań ich nie tyczy, lecz innych, jak najbardziej. Zaczynają się cotygodniowe apele, kontrola wszystkiego i wszystkich, zmniejszanie pożywienia i narzucanie coraz ostrzejszych nakazów. Zdrajców zabijają, reszta umiera z przepracowania i z głodu. Początkowe plany likwidacji nierówności szybko zmieniają znaczenie. Folwark staje się „państwem w państwie” i służy wszystkim czworonogom – przy czym wybranym czworonogom BARDZIEJ od reszty. I właśnie ta dysproporcja, ta coraz bardziej odczuwalna dyskryminacja staje się powodem tragedii. Autor stwarzając ów „książkowy świat” nie wiedział chyba, że ów świat kiedykolwiek stanie się realny. „Folwark zwierzęcy” to opowieść o rewolucji, która poszła nie tak, to błyskotliwa satyra na deprawujący wpływ władzy i na rządzenie tych, którzy rządzić nie powinni. Jednak Orwell bawiąc się podczas pisania, ryzykował. Druk książki długo był agitowany i blokowany. Satyra bolała tych, którzy na jej kartach odnaleźli siebie samych. Wszystko przesłonięto cenzurą, lecz prawda – jak zawsze – była przykryta „dywanem polityki”. Czy to aby nie brzmi znajomo?
Klasyka literatury? Tak, bo ta powieść na to jak najbardziej zasługuj. „Folwark zwierzęcy” broni się sam, wszelkie słowa są zbyteczne. To perła wydawnicza, coś na miarę „Małego Księcia”, którego czytanie za każdym razem zaskakuje i którego za każdym razem inaczej odbieramy. Odkrywamy. Podobnie, jest właśnie z tą powieścią. Orwell, obok Tartt, czy Fowles`a od teraz dostał u mnie zaszczytne miejsce w panteonie mistrzów literatury. To ktoś, kto własnym pisaniem otumania, ale i oczarowuje. Czytając „Folwark” jesteś dymny z samego siebie, że oto trzymasz w ręku niesamowicie wspaniałą powieść. Że niepozorna książka to tak naprawdę jedyna w swoim rodzaju, bardzo dobra powieść. Jesteś nią wprost otumaniony. Może nawet poruszony lecz masz poczucie, że nakarmiłeś swój mózg czytelniczy smakołykiem z najwyższej półki. Że oto stałeś się wyrafinowanym smakoszem literatury.
Stałeś się znawcą. Znawcą na dwóch nogach.
dziękuję sztukater