Recenzja dotyczy całego cyklu.
Na Richarda Osmana zwróciłam uwagę, gdy pierwsza część jego serii nosiła jeszcze polski tytuł „Morderców tropimy w czwartki” i została wydana przez Muzę. Książka się chyba „nie przyjęła”, pewnie dlatego, że wydawnictwo źle wycelowało w target. Reklamowało powieść przy pomocy Jacka Galińskiego - autora komedii kryminalnych, którego czytelnicy preferują humor tak daleko odbiegający od poczucia humoru Richarda Osmana, że to nie mogło się udać. To mniej więcej tak, gdyby ktoś wielbicieli Benny’ego Hilla chciał przekonać do dowcipów Latającego Cyrku Monty Pythona. A tutaj humor jest lekki, czasem wręcz niezauważalny na pierwszy rzut oka, a bywa, że jest to nawet śmiech przez łzy.
Na szczęście, autora przejęło wydawnictwo Agora i pod nowym szyldem wydało całą serię. O dzięki ci, Agoro, że zadbałaś również o czytelników, których nie bawi naśmiewanie się z wrednych, głupich staruszków nietrzymających moczu, czytelników, którzy docenią, że ze starych ludzi można jednocześnie żartować i pisać o nich z szacunkiem. [Uwaga! Pierwszy raz na moim blogu chwalę wydawnictwo Agora. Zapiszcie to kredą w kominie, bo drugi raz to się może nie powtórzyć.]
Powiem szczerze – pierwsza część cyklu spodobała mi się średnio (początek bardzo się dłużył), ale po rozstaniu z królową Elżbietą w roli detektywa (S.J. Bennett „Morderstwo po królewsku”) odczułam przymus zanurzenia się w podobne klimaty. Przypomniałam więc sobie o Osmanie i zaryzykowałam. Opłaciło się.
W kolejnych tomach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknęły wszystkie słabości. Akcja (w każdej z trzech kolejnych części) od początku rusza z kopyta i trzyma w napięciu do końca. Intrygi za każdym razem są bardzo dobrze przemyślane i nic w nich nie zgrzyta. Lepiej czytać w kolejności, ponieważ drobne wątki drugoplanowe, głównie osobiste, przewijają się we wszystkich częściach, ale nic się nie stanie, jeśli przypadkowo zaczniecie od środka. A jak już zaczniecie, i przebrniecie przez przydługą i lekko przekombinowaną pierwszą część, dalej już będzie tylko lepiej. Może się nawet zdarzyć, że wpadniecie w nałóg i następne tomy, tak jak ja, przeczytacie ciurkiem.
To, co mnie najbardziej do tych książek przekonało, to barwni bohaterowie, których polubiłam od pierwszego wejrzenia. Mamy oto czwórkę przyjaciół w wieku lat około osiemdziesięciu, zamieszkujących w osiedlu dla emerytów (Południowa Anglia, okolice Brighton), którzy z nudów, dla rozruszania szarych komórek, zakładają Czwartkowy Klub Zbrodni, gdzie rozwiązują hipotetyczne zagadki kryminalne. Szybko okazuje się, że są równie skuteczni, gdy w grę wchodzą prawdziwe morderstwa. Klub to zasadniczo: Elizabeth – była agentka MI6, liderka grupy, Joyce – była pielęgniarka, z pozoru naiwna, ale nie wierzcie w to, Ron – były działacz związkowy i Ibrahim – psychoterapeuta. W tym zespole panie mają więcej do powiedzenia niż panowie.
Ekipę wspiera dwójka miejscowych policjantów: młoda posterunkowa Donna i jej szef Chris oraz Bogdan (akcent polski) – wytatuowany od stóp do głów budowlaniec, który pełni rolę „człowieka do specjalnych poruczeń”. Wszyscy oni tworzą stale powiększającą się grupę naprawdę zgranych przyjaciół, wkraczamy również w ich życie osobiste. Tak duża liczba bohaterów nie powoduje jednak chaosu, autor doskonale panuje nad treścią i potrafi zachować odpowiednie proporcje.
Barwne postaci tworzą klimat opowieści. Autor opisuje świat, w którym czytelnik chciałby, jeśli nie zamieszkać, to chociaż pobyć przez chwilę, zanurzyć się w tę atmosferę, pomóc bohaterom w rozwiązywaniu zagadek i dołączyć do ich klubu.
Oczywiście, ktoś mógłby zarzucić, że te wszystkie przygody naszych staruszków są trochę podkoloryzowane. No bo kto z emerytów bierze udział w wojnach gangów narkotykowych, aferach szpiegowskich, kradzieży diamentów? Czy policjanci tak łatwo zdradzają służbowe tajemnice? Ja jednak to kupuję. Wszystko jest prawdopodobne w ramach przyjętej konwencji. A konwencja jest taka, że tam, gdzie samotny detektyw by nie sprostał, czwórka na pewno sobie poradzi. Stara zasada: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” zyskuje nowy wymiar, podobnie jak inna: „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”.
Zapiszcie się do tego klubu, moi drodzy, nawet jeśli macie mniej niż osiemdziesiąt lat. Zwłaszcza wtedy. Warto się z góry przygotować na to, co nas czeka.