Na fali sukcesów rozpoznawalności medialnej Neil deGrasse Tyson pisze kolejne książki. Najnowsza publikacja to taki groch z kapustą bez klarownej myśli przewodniej. W "Gwiezdnym posłańcu" przyjrzał się kondycji współczesnego człowieka z perspektywy racjonalnej dopełnionej kosmicznym wymiarem. W zasadzie wszystkie wybrane przez astronoma zagadnienia można wydobyć szerzej z bardziej specjalistycznych książek tłumaczonych ostatnio na polski, od antropologii po zoologię. Lekkość pióra deGrasse Tysona pomaga szybko przyswoić treść, co redukuje potencjalny niedosyt wynikający z wtórności. Postaram się nie wnikać w każdy element książki, pokażę tylko płodne dla mnie w nowe myśli elementy i ogólnie nakreślę odczytaną formę i treść.
Publikacja jest niemal wyłącznie zachętą do zwątpienia w posiadany korpus przekonań przez tych z nas, którzy z różnych powodów nie doceniają naukowej metody docierania do prawdy o świecie (a jak zapewnia autor, to dotyczy każdego). Licznymi przykładami, za którymi stoją sformalizowane przez logikę, statystykę i psychologię błędy w myśleniu, opisuje ludzką niekonsekwencję, uprzedzenia czy wprost głupotę. Dotyka prawa, ekonomii i polityki, by pokazać problemy utrudniające nam życie, tak wprost na nasze życzenie. Nasi reprezentanci w legislatywie, jurysdykcji i egzekutywie wykształceni na dominującej obecnie w demokracji chwiejnej równowadze między populizmem, własną kadencyjnością i nieuchronnymi zasadami wyższego rzędu (od ograniczoności zasobów po prawa natury), popełniają sporo błędów. Astronom referuje pewien projekt publicznie wyartykułowany przez kilku naukowców, dość utopijny, taką koncepcję merytokratycznej wspólnoty:
„Ziemia potrzebuje wirtualnego kraju: #Racjonalia, z jednowierszową konstytucją: wszystkie przepisy będą oparte na sile dowodów.”
Co do zasady, to dobry kierunek, szczególnie w świecie XXI-ego wieku, gdzie informacja miała rządzić i prowadzić do wiedzy, a z reguły podlega prawom manipulacji i wypierania dobrego czymś gorszym. Głównym remedium dla deGrasse Tysona na ponure wizje upadku jest nauka i jej doświadczalne techniki (w szerokim znaczeniu) budowania dowodów tworzących prawdę. Niezależnie czy pisze o wątpliwych sądowych dowodach poszlakowych, które i tak nie prowadzą do niuansowania zasady wyłączonego środka (*), czy o praktycznych zasadach statystyki lub ogólnych faktach wynikających z nauk przyrodniczej obserwacji.
Książka jest w zasadzie zbudowana na prostej konstrukcji – wybierzmy kilka społecznych zachowań ludzi i poddajmy je analizie metod naukowych, jakby nakładając na siebie te dwie siatki współrzędnych. Udział w mediach społecznościowych dostarcza autorowi licznych inspiracji do krytycznego przedyskutowania eugeniki, konserwatyzmu antyaborcyjnego, binarności płciowej, ekologizmu czy dietetycznych mód. Dostaje się światopoglądowej lewicy, centrum i prawicy. Nie ma w tych filipikach szczególnie dużo głębi, raczej przypomnienie podstawowych błędów zacietrzewionym, zideologizowanym i zamkniętym w bańkach. Na nich wszystkich czeka prosta zasada – sprawdzaj korzystając z dostępnych faktów, redukuj informacje przy użyciu metody naukowej. Stąd nie tylko ekologów i polskich księży powinno napominać hasło:
„(…) nie wszystko, co naturalne, jest piękne, i nie wszystko, co piękne, jest naturalne.”
Ostatecznie dochodzi do kilku ciekawie sformułowanych wniosków o naszej ludzkiej konstrukcji. Ponieważ nie radzimy sobie dobrze z kontinuum zmienności (wynika to już z biologii i konsekwencji pierwotnej zasady ‘walki lub ucieczki’), kulturowo wzmacniamy wszelkie ‘szufladkowania’. To chyba jeden z ciekawiej opisanych przez deGrasse Tysona problemów cywilizacyjnych. W sposób oczywisty w takiej optyce dobrze sprawdza się eksploatowany w literaturze popularnonaukowej motyw kosmity, który obserwuje ziemskie życie i buduje z tego sens (z definicji doświadczalnie ‘nieantropocentryczny’) złożoności relacji dla nas oczywistych. Z tym sensem, jeśli poszukiwać uniwersalizacji mechanizmów świata, jest spory kłopot, który astronomowi uwiera. Irytuje go ludzka głupota, w której zbyt dużo z nas stawia na antytezę dowolnego elementu ustaleń nauki. Jakby świat ‘everymana’ robił na złość tym wszystkim, którzy oddali życie na badanie świata rozumu. W pewnym stopniu taki idealizm (w potrzebie dotarcia i zmienienia postawy każdego człowieka) jest naiwny, choć nieodzowny. Wieloma przykładami autor pokazuje proste błędy, jak wtedy gdy fabryka lodów musiała pod naciskiem opinii zrezygnować z GMO, choć problem tkwi w zupełnie innym miejscu, którego dla zysku ekonomicznego nie chciano akcentować (**). Dziesiątki takich przykładów buduje oskarżenie wobec ignorancji, która początkowo może były blisko racjonalizmu i być niewinnie nieistotna, ale po wzmocnieniach różnej natury (wynikających z ułomności i samej konstrukcji psychofizycznej gatunku Homo sapiens) prowadzi do absurdów.
„Gwiezdny posłaniec” może stanowić punkt wyjścia do dyskusji skierowanej w różne strony. Nie ze wszystkimi wnioskami (głównie opisującymi ludzki subiektywizm) się zgadzam. Do pewnego stopnia rozumiem ostrą krytykę wygłoszoną przez amerykańska prasę po publikacji przez astronoma w social mediach zasady konstytucyjnej wspomnianej wyżej. Z drugiej strony, zbyt niechlujnie, arbitralnie i lekko stosujemy prawidła wypracowane przez nauki społeczne i ścisłe. Tam naprawdę czeka na każdego zestaw przydatnych narzędzi do unikania kłopotów w budowaniu światopoglądu. To chyba podstawowa, choć niezbyt odkrywcza, obserwacja autora. Poza tym trochę zbyt płytko i jednostronnie (jak na astronoma) przedstawił wizję przyszłości cywilizacji eksplorującej kosmos. Znając wypowiedzi publiczne deGrasse Tysona, wiem co ma na myśli.(***) Jednak w książce poddał własne marzenia solidnej kompresji i wyszła z tego niezrozumiała, szczególnie w dobie walki o klimat ziemski, konstrukcja. Nieco uwierał mi też ‘amerykocentryzm’ przywołanych przykładów, ale na szczęście nie dominuje on nad całością. Na swoją obronę przed zaetykietowaniem jako idealisty, deGrasse Tyson jasno stawia retoryczne pytanie – a może my wszyscy jesteśmy niepełnosprawni i nie ma dla nas ratunku? Do tego, bardzo dobrze wypadły słowa z podsumowania, w którym krocząc za egzystencjalnymi myślami Marka Twaina, skupia się na pięknie skończoności naszego życia:
„Chcemy żyć wiecznie, ponieważ lękamy się śmierci. Lękamy się śmierci, ponieważ kiedy przychodzimy na świat, znamy tylko życie. A mimo to nie lękamy się, że nigdy się nie narodzimy. O ile z pewnością lepiej jest być żywym niż martwym, jeszcze lepiej jest być żywym niż nigdy nie istnieć.”
Niedosyt? Raczej nie – sama objętość pokazuje, że trudno było liczyć na solidny traktat. Raczej książka budująca zachętę do czegoś więcej. Dobre więc na start, jeśli zaczyna się przygodę z walką z własną ułomnością poznawczą.
DOSTATECZNE z małym plusem – 6.5/10
=======
* To zasada wymagana przez logikę, która zakłada istnienie rozłącznych zbiorów – prawdy i jej zaprzeczenia, jako zupełnej dwuelementowej przestrzeni , poza którą nie ma nic. Już w samej matematyce jest czasem dyskutowana, jako postulat zbyt mocny (wymagający wyjątków), zaś astronom nie wprost stosuje ją do wyroków sądowych. Proponuje, by poza ‘winny’ („dowody wykazały, że oskarżony popełnił zarzucane mu czyny”) i ‘niewinny’ („dowody wykazały, że oskarżony nie popełnił zarzucanych mu czynów”) sformalizować (cokolwiek to znaczy) status ‘nie winny’ („uważamy, że oskarżony jest winny, ale nie potrafimy udowodnić ani jego winy, ani niewinności”). Dla deGrasse Tyson taka zmiana na wyrok trójstanowy ma wprost wynikać z oczekiwanego przez niego w sądownictwie pełniejszego (dojrzalszego?) stosowania konsekwencji zasad dowodzenia formalnego. Nie wiem w jakim stopniu w państwach prawa stosują taki mechanizm, ale tu zapewne chodzi o praktyki amerykańskiego sądownictwa, które astronom obserwuje od lat starając się o posadę członka ławy przysięgłych.
** W skrócie. Fabryka lodów używała żółtego barwnika pozyskanego z kukurydzy modyfikowanej genetycznie. Zawarty w niej w śladowych ilościach glifosat rozpętał histerię. A wystarczyłoby sprawdzić dane i tzw. parametr LD50 (dawka substancji, która powoduje śmierć połowy ludzi – w przeliczeniu na kilogram masy ciała organizmu). Okazuje się: „Żeby umrzeć z powodu zatrucia glifosatem, którego śladowe ilości zawierają produkty Ben & Jerry’s, trzeba by zjeść 200 milionów litrów lodów. Ale już po 10 litrach człowiek umrze od nadmiaru cukru w organizmie.”
*** Od lat walczy z wykrzywionym rozumieniem nauki jako ‘przybudówki’ do techniki, która z zasadzie służy gospodarczym celom potentatów przemysłowych i politykom do autopromocji. Tak jak i On uważam, że wystarczająco dużo mamy adekwatnych przykładów z przeszłości, by wspierać i rozumieć sens inwestycji w nauki podstawowe, które w codziennej bieganinie i walce o byt wydają się fanaberią. Zmieniłbym być może zdanie (podobnie jak Autor książki), gdybyśmy jako ludzie wydawali mniej na wojsko. Od zawsze mamy na tej planecie zupełnie ‘pokręcone’ priorytety.