Przeczytałam świetną powieść i powinnam się cieszyć, ale się smucę.
„Źródła Wełtawy” to książka doskonała w swoim gatunku. Dawno nie czytałam kryminału tak oryginalnego i pomysłowego, zarówno pod względem budowania postaci głównego bohatera jak i sposobu prowadzenia narracji.
Wszystko jest dopracowane i zapięte na ostatni guzik. Mamy więc precyzyjnie obmyśloną, wielowątkową intrygę, w której każdy element opowieści jest ważny i powiązany z główną historią. Fabuła jest skomplikowana, ale bez obaw, nie ma chaosu, wystarczy odrobina skupienia i mimo odwróconej chronologii będziecie ją śledzić bez wysiłku.
Detektyw prowadzący śledztwo jest nietuzinkową postacią, i to z dwóch powodów. Gdy autorka opisuje akcję z jego punktu widzenia, widzimy zwykłego policjanta, który kiedyś popełnił błąd, został wykorzystany i teraz ma szansę, żeby wreszcie się wykazać. Kiedy jednak jego historię opowiada inny narrator, zaczynamy się zastanawiać, kto tu naprawdę ma rację, i z tą niepewnością pozostajemy aż do końca, kiedy, na szczęście, wszystko się wyjaśnia. Niepokój wynikający z wątpliwości co do osoby głównego bohatera, jest naprawdę nieszablonową metodą na podkręcanie suspensu. Drugim śmiałym pomysłem dotyczącym detektywa jest zabieg, dzięki któremu poznajemy go również w innej roli. Więcej nie mogę zdradzić, musicie więc sprawdzić sami.
„Źródła Wełtawy” to nie tylko świetny kryminał. Nie wystawiłabym tej książce najwyższej oceny, gdybym nie znalazła w niej mojej ulubionej „wartości dodanej”. W tym przypadku to nawiązania do tragicznych i pogmatwanych losów mieszkańców Szumawy, górskiego regionu na pograniczu Czech i Niemiec, którego porównanie z naszym Dolnym Śląskiem i jego skomplikowaną historią nasunęło mi się samo.
Klabouchová umiejętnie łączy fakty historyczne z kryminalną intrygą. Punkt wyjścia, czyli zabójstwo dziewczynki i podrzucenie jej ciała ubranego w obozowy pasiak z gwiazdą Dawida w miejscu, gdzie w czasie II wojny światowej dokonywano masowych egzekucji, daje pretekst do przypomnienia o zbrodniach, o których większość chciałaby zapomnieć.
Wątek historyczny, chociaż ważny i bardzo solidnie w treści śledztwa umocowany, jak większość elementów tej książki ma również swoje drugie dno. W pewnym momencie wydaje się, że jest to klasyczny fałszywy trop, który ma nas odwieść od rozwiązania zagadki, a potem okazuje się, że jednak nie do końca, że zmyła jest podwójna.
Takich sytuacji, gdy już nam się wydaje, że wszystko wiemy, a potem okazuje się jak podstępnie byliśmy wprowadzani w błąd, jest w książce wiele. Dzięki temu zakończenie naprawdę zaskakuje. Gdy docieramy do końca dochodzimy do konkluzji, że przecież dostawaliśmy niezbędne sygnały i mogliśmy próbować rozwiązać tę zagadkę sami, a jednak autorka okazała się sprytniejsza. Ja akurat bardzo to lubię.
To teraz, dlaczego się smucę. Powody są dwa.
Jest to jedyna książka tej autorki wydana w Polsce.
To już trzecia niedawno odkryta przeze mnie (dzięki @S.anna) czeska autorka kryminałów, która pisze książki, które uważam za mistrzowskie w swoim gatunku (wcześniej były Klevisová i Procházková). Próbowałam odnaleźć taką trójcę polskich autorek kryminałów. No nie da się. Więc się smucę. Ale może za słabo szukałam.