Rick Riordan to mój ulubiony współczesny twórca. Sławę zdobył dzięki serii "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy", którą pokochałam od pierwszego wejrzenia. Zawsze byłam głąbem i nie miałam zielonego pojęcia o mitologii, jednak po przeczytaniu dzieła pana Riordana wiem więcej, niż bym się mogła spodziewać. Właśnie dlatego z utęsknieniem wpatrywałam się w tę książkę w księgarniach, a gdy już ją zdobyłam, wprost nie mogłam się powstrzymać nie przeczytania choć strony.
Carter i Sadie to rodzeństwo. Kilka lat temu, gdy zmarła ich mama, zostali rozdzieleni. Chłopiec podróżował wraz z ojcem, znanym egiptologiem Juliusem Kane'm po całym świecie, ubierał się i interesował tym, co tata, a nauki pobierał "w domu". Jego siostra miała za to normalne dzieciństwo: mieszkała z dziadkami, chodziła do szkoły, miała przyjaciół, a we włosach czerwone pasemka. Wszystko układa się doskonale, dopóki nie nadchodzi jeden z niewielu takich dni w roku, kiedy to rodzeństwo Kane jest razem, bowiem ich tata wysadza w powietrze Muzeum Brytyjskie. Od tamtej chwili mają kłopoty.
Nigdy nie lubiłam egipskiej mitologii. Bogowie, ich konflikty, powiązania rodzinne - to wszystko było dla mnie nudne. Świątynie, piramidy, pomniki, rządy faraonów, czyli cała kultura, przyprawiała mnie o mdłości. Czytając książkę "Czerwona Piramida" nie odczuwałam tej niechęci, co zwykle. Pan Riordan przedstawił wszystko w bardzo interesujący sposób. Poczułam sympatię do egipskich bogów wiedząc, że są to wciąż te same mutanty ludzkie o zwierzęcych głowach. Najbardziej przypadł mi do gustu bóg papieru toaletowego, a opis jego spotkania był wprost komiczny. Mniej przyjaźnie nastawiona wydawała mi się wielka pożeraczka salsy, lecz bardziej podobała mi się w wersji kociej, niż krowiej.
Carter i Sadie zachowywali się, jak na rodzeństwo przystało - dokuczali sobie przy każdej możliwej okazji, jednak gdy drugie miało kłopoty, pierwsze pędziło z pomocą. Każde z nich ma inne cechy charakteru. Carter był miły, posłuszny, czasem nawet lekką ciamajdą, zaś Sadie była jego przeciwieństwem - ciekawska, zakręcona dziewczyna, która wszędzie wejdzie i wszystkiego się dowie.
Narracja jest pierwszoosobowa. Tekst to jakby nagranie, z którego wysłuchujemy historii. Raz opowiada Carter, a raz Sadie, co pozwala nam lepiej poznać obydwoje bohaterów. Czasem "słychać" komentarze wymieniane przez rodzeństwo, które mogą przyprawić o bóle brzucha. Śmieszne sytuacje i zabawne dialogi to jedna z zalet książek Ricka Riordana.
Fantastyczna kreacja magicznego świata pozwala zatopić się w powieści bez opamiętania. Opisy bogate w epitety i nowoczesne porównania sprawiają, że widzimy świat oczami bohaterów i mamy "lepsze rozeznanie".
Akcja powieści początkowo toczy się w Anglii, jednak szybko przenosimy się do Stanów Zjednoczonych. Na chwilę zawitamy też do Francji i Egiptu. Autor nie daje bohaterom ani chwili wytchnienia. Książka nie jest krótka, a opisuje zaledwie kilka dni z życia rodziny Kane.
Moim ulubionym bohaterem jest pawian. Chufu, który ma wielkie upodobanie do jedzenia, o nazwie zaczynającej się na literę "f". Ponadto polubiłam również Bastet, boginię uwielbiającą kocie żarcie.
Gdy czytałam książkę przypomniała mi się bajka pt. "Papirus". Nigdy jej nie lubiłam, jednak zauważyłam podobieństwo między nią, a książką pana Riordana. Carter to taki odpowiednik Papirusa, a Sadie była ulepszoną wersją Teti (która była strasznie wkurzająca).
Polecam tę książkę z całego serca wszystkim miłośnikom fantastyki, historii, dobrego humoru i Egiptu. Rodzeństwo Kane zapewni wam rozrywkę na cały dzień.