No cóż, książka jako źródło historyczne z pewnością stanowi cenny materiał, dzięki któremu można świetnie zapoznać się z okresem ponownych narodzin Rzeczypospolitej oraz jej PRL-owskich perypetii. W książce znajdziemy mnóstwo czarnobiałych zdjęć z omawianych przez Autorkę okresów. Widać na nich te adekwatne szlacheckie rysy, pewne poczucie moralnej wyższości, bystre oko, pewność siebie. Dzięki temu łatwiej jest mi wyobrazić sobie, w jaki sposób tamtejsi Polacy walczyli z niemiecką presją germanizacyjną. Zdecydowanie musieli to być ludzie silni, zaprawieni w „bojach” o swój status, swoją historię, dziedzictwo i polskość. Z pewnością chciałbym kogoś takiego poznać, nawet jeśli dzieliłoby nas tak wiele różnic światopoglądowych.
Książkę czytało się fajnie, choć momentami odnosiłem wrażenie, jakby Autorka pewne fakty ukrywała, jakby starała się „wybielić” pewne aspekty dziejów własnego rodu. Być może się mylę, ale w pewnym momentach odczuwa się swoistą idyllę w stosunku do okolicznych mieszkańców, do własnej rodziny, dalszych krewnych. Można odnieść wrażenie, jakby wszelkie konflikty, poza tym z Niemcami, nie istniały. A w to trudno jest uwierzyć. Bardzo ciekawe są rozdziały opisujące adaptację naszej bohaterki i jej krewnych do PRL-owskich czasów. Zmiany statusu prawno-społecznego, utrata majątków i przystosowywanie się do nowej, jakże odmiennej rzeczywistości. I myślę, że to najmocniejsza część książki. Może również dlatego, że nasza Bohaterka opisuje tutaj znacznie więcej szczegółów, szerzej opisuje poznanych ludzi. I akurat tutaj nie mam się czego doczepić.
Kim była? No cóż, trochę tego było. Działaczka społeczna (jak chyba cała jej rodzina), sanitariuszka w Armii Krajowej, uczestniczka powstania warszawskiego (również jako sanitariuszka), za co trafiła na przymusowe roboty w Niemczech. Po II wojnie światowej przyczyniła się do ponownej repolonizacji Warmiaków i Mazurów, autorka wierszy… Ale to tylko krótkie migawki z jej naprawdę bogatego życia. Ale aby dowiedzieć się więcej, musicie sięgnąć po jej autobiografię, co gorąco polecam.
Jednak w książce jest kilka mankamentów, które nie dają mi spokoju. W jednym z fragmentów znalazłem opis, jak to ojciec Autorki, a także równi mu statusem szlachcice, spożywali alkohol, ale tylko w niewielkich, kulturalnych ilościach. No cóż, ciężko jest mi w to uwierzyć. Większość materiałów archiwalnych świadczy o tym, że pijaństwo było zmorą tamtych czasów, i pili wszyscy – kobiety, mężczyźni, szlachta, arystokracja czy chłopi. Owszem, mogę się mylić, ale nie znam nikogo, komu nie zdarzyłoby się przesadzić z alkoholem. Przecież to nierealne, tym bardziej w przypadku ogromnego stresu związanego z nieustanną walką z germanizacją. Wyobraźcie sobie całą gamę różnych instytucji, które czyhają tylko na to, aby „dokopać” Polakom, którzy aktywnie wspierają polski ruch narodowy. Ograniczenia prawne, pożyczki, które niejednokrotnie kończyły się utratą polskich majątków… A do tego kłopoty rodzinne, problemy finansowe, toczące się wojny (I i II wojna światowa)… Rozumiem fakt, że każdy chce wybielić swoje wspomnienia, własną rodzinę, ale przydałaby się odrobina rozsądku.
Nie rozumiem również szlacheckiego zwyczaju przezywania dzieci zdrobniałymi formami typu: „Lolo”, „Bolo”, „Ninia”, „Donia” (zdrobnienia, które podałem tylko częściowo występują w książce, chciałem tylko zasugerować styl ich zastosowania). W jakim to celu czyniono? Ja chyba nie chciałbym być tak określany, nie tylko jako dziecko, ale i jako dorosły.
W książce brakło mi również szerszego opisu rodziców Bohaterki książki. Inaczej, takowe znajdziemy w tekście, ale są one bardzo lakoniczne, tak jakby Autorka tylko z boku obserwowała ich życie, jakby oglądała film i na jego podstawie opisywała ich sylwetki. Wiem, czepiam się drobnostek, ale dla mnie są one bardzo istotne. Jak można opisywać dzieci okolicznych gospodarzy, a o swoich rodzicach nie napisać prawie nic?
Tutaj też pojawia się jednak nurtująca mnie kwestia – czy aby na pewno stosunki na linii pan-szlachcic i chłop-podwładny były aż tak kolorowe? Być może dzielili się z „poddanymi” swoimi dobrami, głównie rolnymi, ale czy traktowali ich jak ludzi? Babcia opowiadała mi, że mój pradziadek pracował dla księcia pszczyńskiego. I choć nigdy nie narzekał na księcia, na otrzymywane wynagrodzenie, to jednak kontakty z panem-księciem były dosyć chłodne, żeby nie powiedzieć służbowe. Ciężko jest mi uwierzyć, aby i w tym przypadku było inaczej. Bo niby czemu szlachcic miałby się bratać z „gołodupcami”?
Takich nurtujących mnie pytań jest więcej, ale chyba nie o to chodzi, by być czepialskim. Powtórzę więc jeszcze raz, książka jako źródło historyczne jest niewątpliwie bardzo ważna. Mnie ogólnie rzecz biorąc, bardzo się podobała, mimo pewnej oschłości, zwłaszcza w pierwszej, dziecięcej i młodzieńczej części autobiografii. Później jest zdecydowanie lepiej. Gorąco polecam każdemu czytelnikowi.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.