Mam wrażenie, że ta książka przeminęła gdzieś bez echa. Nie ma wielu recenzji, polecajek, zachwytów. Szkoda, bo jest to kawał przejmującej historii o dziewczynie, która miała ogromnego pecha w życiu i wylosowała naprawdę paskudną kartę.
Wieś, lata 70,80. Czasy, kiedy wychowywało się dzieci, jak się chciało, a alkohol królował na polskich stołach w ilościach hurtowych.
Zofia mieszka z rodzicami. Ojciec pracuje jak wół na roli, a matka zajmuje się domem i wychowywaniem córki. No właśnie. Wychowywać, słowo klucz. Słowo, które powinno kojarzyć się z rozmowami, wspieraniem, pomaganiem, wskazywaniem drogi. Nic bardziej mylnego. Dla Genowefy, słowo to oznacza jedno: Komórka i lanie. Genowefa pokazuje córce gdzie jej miejsce za wszystko. Nie ma rzeczy, za którą by nie została ukarana.
Dziewczyna dorasta i jej jedynym marzeniem jest uciec z domu. Nie klasycznie uciec i nigdy więcej nie dać znać o sobie. Dla niej ucieczką jest poznanie mężczyzny i zostanie jego żoną. Realia zaścianka, na którym się wychowała. Realia jej świata, w którym nie poznała miłości, szacunku, przyjaźni.
Pewnego dnia wybiera się na potańcówkę. Ma kandydata, do którego wzdycha, lecz nie jest jej dane spotkać się z nim. Kandydat preferuje całkiem odmienny od jej typ urody. Zrozpaczona wraca do domu, gdy zaczepia ją on. On, który nie ma dobrych zamiarów, który na pewno nie będzie jej szanował, on, który zostanie do niej przypisany, jak jej los, który jest dla nie widocznie za mało okrutny.
Skutki tego spotkania są tragiczne. Zosia musi wyjść za mąż, czasy to były inne. Kobiety absolutnie nie mogły wychowywać dzieci same, bo przecież, co by ludzie powiedzieli. Jej drogi schodzą się z katem oprawcą-wybawcą. Dla nie oprawca. Dla rodziny wybawca. Nikt nie jest świadomy tego, co tak naprawdę się wydarzyło.
Co w tym wszystkim zdumiewa najbardziej, to, to, że Zosia ma niezwykle dobre serce, że wybacza, że stara się, aby jej dom był, prawdziwym domem. Jest wspaniałą matką dla swoich dzieci, choć nie jest w stanie ich ustrzec przed ojcem pijakiem. Ma ambicje, Idzie do pracy, robi kursy, pnie się po szczeblach kariery, choć wielu z nas za karierę dzisiaj by tego nie uznało. Robi to, bo ma z tyłu głowy, że tylko pracując, jest w stanie coś odłożyć i zrobić tylko coś dla siebie.
Dzień, w którym kupuje fiata 126 p., jest dla niej najwspanialszy. Jeszcze nie wie, że będzie to również najgorszy dzień jej życia, który zaważy na późniejszych decyzjach.
Bardzo gorzka to książka, bardzo ciężka i bolesna. Jedyna książka napisana przez autorkę, która wlała w napisanie jej, wszystkie swoje emocje, a także wiele wspomnień, choć uwierzcie mi, chciałabym, aby ta książka była tylko czysto literacką fikcją. Wieś lat 70 to nie było sielskie miejsce. Ten świat rządził się twardą ręką i flaszką na stole. Dzieci nie miały nic do powiedzenia, a słowo miłość, było takim samym deficytem, jak owoce cytrusowe. Możecie powiedzieć, że trochę mnie poniosło z porównaniami, ale na banany i mandarynki czekało się czasami cały rok, więc wiem, jakie to było uczucie.
Bardzo bym chciała, aby ta historia trafiła do szerszego grona, gdyż niezmiernie na to zasługuje. Wybaczenie Zofii za jej decyzje jest również kluczowe. Polecam ogromnie.