Czasami mam wrażenie, że potrzebuję jakieś zewnętrznej motywacji, by coś zmienić. Doskonale wiem, że nie jestem z czegoś zadowolona, że moje czyny niekoniecznie pokrywają się z wartościami, które wyznaję, a i tak brnę dalej. W takim momencie potrzebuję jakiegoś wstrząsu, czegoś dobitnie uświadamiającego mi, kim jestem. W kontekście takich rozmyślań przychodzi mi do głowy Dickens i jego osławiona "Opowieść wigilijna". Tam też Scrooge dowiedział się wiele o sobie dzięki duchom Bożego Narodzenia. Może i ja potrzebowałabym takich duchów? Uważam się za dobrego człowieka, ale też nie mam wątpliwości, że wiele można by poprawić.
W firmie komputerowej nadchodzi Boże Narodzenie i... Wiadomo każdy chciałby iść do domu, gdzie może odpocząć lub napracować się, ale w klimacie świątecznym i domowym, poczuć bliskość rodziny i radość z tego niezwykłego w naszej kulturze okresu. Tymczasem nie! Dokładnie – nie! Pojawił się błąd w kodach komputerowych, nowy produkt nie może ruszyć, więc straszna szefowa mówi nie. Ma być naprawione i ją żadne Boże Narodzenie nie obchodzi. Przypomina Wam to coś? Mnie też i tak oto w nowym wydaniu, po tylu latach ponownie wracamy do Scrooge'a. Czy i tym razem da się coś zmienić? Czy święta mogą zostać jeszcze uratowane? I czy twarde serce może okazać się jeszcze sercem wyrozumiałym i dobrym?
Zdecydowałam się zapoznać z "Inną opowieścią wigilijną", ponieważ bardzo szanuję oryginał i samego autora. Mam poczucie, że ta krótka opowieść, wręcz dziecinna opowieść, zmieniła wiele osób i też bez wątpienia wywarła olbrzymi wpływ na literaturę. Oparta na fantastyce i motywie dobra-zła obalała pewne schematy i w sposób baśniowy prowadziła do głębokich przemyśleń, a przynajmniej tak było w moim przypadku. Więc dlaczego nie spróbować jeszcze raz tylko w całkiem odmiennym wydaniu? Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem i po części takim było, ale też nie do końca.
Sam styl autorki niestety nie oczarował mnie. Od początku męczył i sprawił, że mimo małej liczby stron czytałam całość bardzo długo i w ogóle nie mogłam się wciągnąć w opowieść. Nie chodzi o to, że był jakiś błędny lub w jakikolwiek sposób zły. Po prostu nie był mój i dla mnie nie było tam nic charakterystycznego, nic co dawałoby mi poczucie unikatowości i tego uwielbianego przeze mnie wątku tworzenia ze znanych motywów czegoś całkowicie nowego. Przyznaję się, że w tym przypadku właśnie na to liczyłam. W końcu "Opowieść wigilijna" to coś tak dobrze nam znanego, ale "inna" miało znaczyć inna. I wbrew odmienne fabule nie czułam tego.
Przede wszystkim u mnie trudność była zauważalna w braku przywiązania do bohaterów. No będę dobitnie szczera – chodzi o to, że totalnie mnie nie obchodziło, jak potoczy się ta historia. Czy zostanie coś zmienione, czy właśnie pójdzie dikensowskim motywem do końca. Jak nie przywiązałam się do bohaterów, nie poczułam tej doniosłości, patetyczności to i nie robiło to na mnie wrażenia. Wręcz mnie nudziło i doprowadzało do przewracania oczami.
Jednak sam pomysł ma w sobie coś ostatecznie kuszącego, coś na co warto zwrócił uwagę. Mam takie poczucie, że ta książka nie była moja, ale wcale nie oznacza, że nikt nie odnajdzie w niej istotnych elementów. One bez wątpienia istnieją i otwierają również nietypową argumentację na różne aspekty naszego życia i tego, co za nim idzie. Właśnie z tego powodu niezmiernie się cieszę, że mimo mojego pojawiającego się sceptycyzmu i niekiedy wręcz ironii, mam za sobą takie doświadczenia i niejedną refleksję.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl