Są książki, których nie jest się w stanie doczytać choćby do połowy. Są takie, które – mimo zapierającej dech w piersiach objętości – bez problemu można połknąć w jeden wieczór. Jest też taki rodzaj książek, które – choć już od pierwszych stron obiecują niezapomniane przeżycia – należy sobie dawkować, bo pomimo że treść rzeczywiście ofiarowuje nadzwyczajne doznania, ich wachlarz jest tak szeroki, tak różnorodny, nieraz zbyt gwałtownie przechodzący ze skrajności w skrajność, że nurzanie się w nich nazbyt długo zaszkodziłoby przede wszystkim odbiorowi treści powieści. „Czarny kwiat” Kima Young-ha należy do tej ostatniej grupy. To ten rodzaj książek, których nie wypada oceniać; z których zawartością trzeba się zapoznać, a następnie zostawić i pozwolić jej w sobie pęcznieć, dojrzewać oraz jeszcze długo po lekturze wciąż i wciąż na nowo doświadczać poznanego świata i historii.
Jak o swojej książce pisze sam autor – południowokoreański pisarz, wykładowca uniwersytecki i prowadzący programy radiowe o literaturze, obecnie mieszkający w Nowym Jorku – „Czarny kolor powstaje, gdy łączą się wszystkie inne barwy. Podobnie w tej powieści wszystko miesza się ze sobą – religie, rasy, stany i płci – i to, co się wyłania, to coś zupełnie innego. Czarny kwiat istnieje tylko w wyobraźni, tak samo miejsce, do którego bohaterowie powieści mają nadzieję przybyć, jest utopią.” I tych kilka zdań doskonale oddaje naturę tego działa, w którym poznajemy losy tysiąca Koreańczyków wyruszających przez ocean ku – jak mają nadzieję – lepszemu życiu w egzotycznym dla nich kraju; w którym szczęście nierozerwalnie splecione jest z gorzkim smakiem rozczarowania, życie i śmierć kroczą ramię w ramię, a marzenia przesiewane są przez bezwzględne sito rzeczywistości.
Kim Young-ha obnaża przed nami nieznany fragment historii Korei, przenosząc w dwa światy z początku dwudziestego wieku – światy, których wybrzmiewające echa niekiedy nadal możemy usłyszeć i których doświadczamy – świat chylącej się ku upadkowi Korei, zmagającej się z konsekwencjami wojny z Japonią oraz świat Meksyku rządzony przez bezkarnych hacendados, pełnych nienawiści i wyższości nad pozostałymi narodowościami. Przedstawia fascynujący wycinek historii w sposób niebanalny, posługując się językiem prostym, niemal wypranym z emocji, w pewien sposób chwytającym jednak tak kurczliwie za serce, jakbyśmy sami znajdowali się w ciele jednego z tysiąca koreańskich pracowników na meksykańskich plantacjach agawy.
„Czarny kwiat” nie jest jednak pozycją, z którą spędzi się przyjemne chwile, nie jest do pochłonięcia na raz, choć względnie niewielka objętość mogłaby wskazywać inaczej. Jest za to książką, która, jeśli na to pozwolimy, sprawi że jeszcze bardziej zaczniemy doceniać to, co nas otacza.