Jak to się dobrze czytało!
8 lutego miałam miejsce premiera pierwszego tomu sagi rodzinnej, a ja, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka miałam tę przyjemność, by już się z tą powieścią zapoznać.
Tak naprawdę czytanie zajęło mi dwa wieczory, choć gdybym odłożyła obowiązki na bok, pochłonęłabym tę powieść w jeden dzień. Dlaczego? Bo jest tak dobrze, lekko i przyjemnie napisana.
Stawiam ją na półce książek ulubionych i z niecierpliwością oczekuję lata, kiedy to premierę będzie miał drugi tom tej serii. Z tego powodu czuję ciągle niedosyt, bo wiem, że na drugi tom przyjdzie mi czekać tych kilka miesięcy. Zazwyczaj staram się sięgać już po skończone wydania sag, bo czekanie na kontynuacje losów bohaterów, z którymi się zżyłam, staje się momentami torturą.
Co mnie oczarowało w „Czarnej walizce”? Przede wszystkim język. Lekki, a jednocześnie dosadny i z tak wielką dawką sarkazmu, że co chwilę zaśmiewałam się w głos. Dobrze, że nikt tego nie widział (poza mężem, ale on widział już wszystko), bo mój status osoby poważnej i zrównoważonej zostałby mocno zachwiany.
Sama historia w „Czarnej walizce” to wielowątkowa opowieść tym, jak ludzkie życie uwarunkowane jest przez status społeczny, wiarę, relacje z rodziną i...fart.
Takim szczęściarzem był Mikołaj – „dziecko cudu”. Znaleziony na progu sierocińca, „z boską pomocą” wykarmiony przez nobliwą wiekowo siostrę Agłaję i zaadoptowany przez bogatego przedsiębiorcę. Od tego momentu żył pod kloszem, z dala od problemów dnia codziennego, niczego mu nie brakowało. Jego życie zostało tak naprawdę zaprogramowane przez dwie rodziny, które miały aspirację, by stworzyć potężny klan. Losy Mikołaja ciągle przeplatały się z tymi, którzy uczestniczyli podczas chrztu.
Arbuz i Lidia to bardzo ciekawe postacie. Dziwna para, którą łączyła bezsprzecznie miłość i oddanie, choć ich system wartości był co najmniej nietypowy.
Chaja z kolei to chyba najsilniejsza charakterologicznie postać. Zdeterminowana, silna i niezależna kobieta, która słuchała tak naprawdę tylko siebie i jak opowieść pokazała, nie wyszła na tym najgorzej.
Wszystkie postacie wykreowane w „Czarnej walizce” to różnorodne charaktery, dzięki którym opowieść układa się w spójną całość. Właściwie każdy z bohaterów to mocna i niezależna postać, dlatego w pierwszym momencie poczułam rozczarowanie osobą Mikołaja. Przecież wszyscy wierzyli, wręcz byli przekonani, że dziecko uratowane z boską interwencją, będzie kimś wielkim, osiągnie więcej niż ktokolwiek, kiedykolwiek mógłby osiągnąć. I co się stało? Mikołaj tak naprawdę jest płytkim, rozpieszczonym i mało zaradnym życiowo młodym człowiekiem. To mnie rozczarowało, ale gdy ochłonęłam, zrozumiałam, że to może być celowy zabieg. Jak wyżej wspomniałam, autorka operuje bardzo dużą ilością sarkazmu i dyskretnej ironii, zatem logiczne, że ten, na którego wszyscy tak liczyli (w tym ja!), stał się tak mało atrakcyjny charakterologicznie.
Pani Katarzyna Ryrych, bardzo ciekawie zadawała pytania, odnoście istoty Boga, Jego istnienia i przede wszystkim pokazała, z jakimi myślami borykają się właściwie wszyscy, wychowani w wierze. Przymusowo czy też nie.
Sam wątek trudnego okresu w historii, jakim była nagonka na Żydów, potraktowano bardzo delikatnie. Spodziewałam się, że więcej uwagi będzie poświęcone wydarzeniom historycznym. Nieco się zaskoczyłam, że autorka skupiła się bardziej na odczuciach bohaterów, choć tych też nie było za wiele.
Całość opowieści „Czarnej walizki” oceniam wysoko, jestem zauroczona tą powieścią, ale muszę przyznać, że ma jeden minus. Dla mnie akcja dzieje się za szybko. Zbyt często i zbyt szybko pisarka przeskakiwała w latach. Na jednej stronie czytam o czteroletnim Mikołaju, na kolejnej stronie chłopak już wchodzi w czas nastoletni. Trochę to dla mnie za szybko. Chciałabym poznać więcej szczegółów z życia bohaterów. Tego właśnie najbardziej mi brakowało, choć i tak czytało się tę książkę bardzo przyjemnie.
Oceniam „Czarną walizkę” na 8/10. Jeśli lubicie sagi rodzinne z wątkami historyczno-obyczajowymi, ta pozycja sprawdzi się idealnie.