... jeśli potrzebujesz pomocy.
Na książkę Krukowskiego rzuciłam się jak Reksio na szynkę. Miało być tam wszystko to, co lubię – niepokój, paranoja, zagłada cywilizacji, nieoczywistość, koniec świata... Tymczasem jedyną rzeczą, jaką dostałam było szaleństwo. I choć szaleństwo, jako motyw, teoretycznie trudno jest zepsuć, to autorowi się udało się to zrobić w sposób niemal koncertowy.
Artur, jak zapowiada blurb, jest hazardzistą. Prorokiem. Lubi obstawiać, szacować prawdopodobieństwo, wierzy chłopak w swoje przeczucia. I jego historia nie byłaby jakoś specjalna i godna uwagi, gdyby nie to, że przeczucia Artura stają się coraz bardziej paranoiczno-schizofreniczne. Oto zbity termos staje się początkiem końca, a miejskie wieżowce przestają być po prostu niepokojące – one zapowiadają koniec.
Podobnie jak jeden z wykładowców akademickich. Historia się kończy, świat zmierza ku samozagładzie, dziękuję za przybycie, rzucam robotę, wyjeżdżam na odludzie.
All in.
Trowski, wspomniany wykładowca, zaszywa się na wsi ze swoją żoną, Jagódką. Artur, coraz bardziej przekonany, że oto nadchodzi koniec świata, dołącza do nich, ale tylko na chwilę, by zaraz uciec z rozczarowaniem. Ani Trowski, ani jego żona, nie są według Artura należycie przygotowani. Nie mają schronu. Wierzą w koniec, ale nie tak, jak Artur. Nie są prorokami.
Mężczyzna postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, idzie all in, jak sam mówi. Kupuje szambo, dzierżawi działkę i robi schron! Gdy nadejdzie koniec to on będzie najlepiej z nich wszystkich przygotowany!
I do tego momentu, powiedzmy sobie szczerze, ,,Mam przeczucie'' było książką dobrą, choć męczącą z powodu szaleństwa głównego bohatera. Artur dopatrywał się znaków tam, gdzie ich nie było i wierzył przeczuciom, którym wierzyć nie można (żaden spektakularny koniec świata nie nadchodzi, a metropolie nie chcą nas pożreć. Można się rozejść). Nastrój niepewności i nieokreślonego niepokoju potęgowały z kolei osoby z którymi bohater się spotykał – jakby wszyscy dookoła niego wiedzieli więcej, jakby jeden rzut oka na Artura wystarczył do tego, żeby rozpoznać w nim początkującego preppersa, który inwestuje w domowej roboty schron na wypadek wybuchu wojny nuklearnej.
,,Wszystkiego bierz po dwie sztuki'', mówił Arturowi Trowski podczas zakupów. I wydaje mi się, że Łukasz Krukowski wyszedł z tego samego założenia, bo zapowiadająca się na niezłą, choć męczącą, krótka opowieść o powolnym pogrążaniu się w obłędzie nagle zmieniła się w fantastyczną dystopię. Po co? Dlaczego? Tego nie wiem.
Wiem jedynie, że był to zabieg w zasadzie pozbawiony sensu, bo nie tylko nie wnosił nic do tego, co już o Arturze wiedziałam, ale w pewien sposób anulował 3/4 całej fabuły, jako coś, co było nieważne i nieprawdziwe.
Dodatkowo nagły zwrot w sprawie wątku Jagódki był dla mnie tak niemożliwy i niewiarygodny, a przy tym niewykorzystany i niedokończony, że wciąż odczuwam z tego powodu spory niesmak.
,,Mam przeczucie'' nie jest książką, którą można polecić. Nie jest nawet książką, która ma sens. To, co zapowiadało się dobrze, zmieniło się w wypełniony fioletowym dymem bełkot. A szkoda.