Współpraca reklamowa @wydawnictwonowestrony
Nie czytam zbyt wielu książek z gatunku fantastyki, chociaż co roku obiecuje sobie, że będę ich czytała znacznie więcej niż w poprzednim, dlatego też nieczęsto zgłaszam się do ich recenzji. Tym razem propozycja przyszła z góry i aż żal byłoby odmówić, szczególnie że opis publikacji naprawdę mnie zachwycił. Czy zatem faktyczna historia okazała się równie interesująca? Muszę przyznać, że tak, chociaż zdarzały się w niej momenty, które trochę wiały nudą.
Bardzo podobała mi się kreacja głównej bohaterki. Wren poznajemy w momencie, gdy ma przejść próbę, dzięki której stanie się pełnoprawną walkyrą. Oczywiście nie wszystko idzie po jej myśli, ponieważ nie miałoby to sensu dla dalszego rozwoju fabuły, ale byłam naprawdę pod wrażeniem jej umiejętności i tego, jak śpiewająco wyszła z opresji, chociaż nie zostało to docenione przez komisję oceniającą, co doprowadziło do tego, że została oddelegowana do najgorszej możliwej pracy. Czy była z tego powodu rozżalona? A i owszem, ale dało to początek naprawdę świetnej przygodzie, chociaż zanim do niej doszło, czytelnik musiał uzbroić się w cierpliwość.
Polubiłam również dwóch męskich bohaterów. Zarówno Julian, jak i Leo, mają w sobie to coś, co sprawia, że czytelnik chce dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Czy któryś z nich okaże się wybrankiem Wren? Tego oczywiście nie zdradzę, ale przyznam, że wątek romantyczny również był dość ciekawie poprowadzony.
W „Zaklinaczce kości” występuje wiele motywów literackich, które lubię, jednak tym razem to nie one mnie urzekły. Zatem, co najbardziej przypadło mi do gustu? Zdecydowanie był to wykreowany przez autorkę świat oraz to, że Wren była zaklinaczką kości, która walczyła z nieumarłymi. Oczywiście w literackim świecie można znaleźć wiele książek, w których występują przeróżni nieumarli, jak chociażby zombie, ale tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie innym, z czym osobiście nie miałam jeszcze styczności. Dlatego myślę, że była to miła odmiana.
Największym minusem całej historii było jej zakończenie. I nie zrozumcie mnie źle, bo odkrycie części tajemnic zrobiło na mnie naprawdę dobre wrażenie, tylko po raz kolejny trafiłam na to, czego nienawidzę najbardziej na świecie, czyli na urwanie historii w połowie. Drodzy autorzy, tak się po prostu nie robi! I jak mam teraz wytrzymać do polskiej premiery kolejnej odsłony, szczególnie że nie zdamy jeszcze jej daty? Cóż chyba będzie trzeba sięgnąć po oryginał.