Przebiegam szybko w myślach przesłanki, które mną kierowały, kiedy decydowałam się na tę książkę. Zastanawiam się, dlaczego wybór padł akurat na nią. Ważę w dłoniach powody i zastanawiam się, który z nich był decydujący. Jak to się stało, że znalazła się u mnie w domu? Czy zostanie już ze mną? Czy otworzy przede mną swe ogrody?
Przede wszystkim zauroczyła mnie niezwykła okładka „Zamkniętych ogrodów”. Kusiła swą tajemniczością i swego rodzaju nieokreślonością. Nieco mniej przyciągał mnie opis. Czytanie o poświęceniu dla drugiej osoby, które skutkuje rozpadem rodziny, nie należy do rzeczy najprzyjemniejszych. Postanowiłam jednak, że zaryzykuję. I nie zawiodłam się.
„Zamknięte ogrody” są powieścią o ludziach. Nie o jednej czy dwóch osobach, tylko o całej ich rzeszy. Jest to powieść, w której autorka pokusiła się o dość nietypowe zaprezentowanie skomplikowanych relacji zachodzących między poszczególnymi jednostkami. Relacji, które swe negatywne konotacje biorą z głęboko skrywanych bolączek.
Jane, Nick, Vera, Evie, Margaret, Felix, nawet Pusia… każde z nich ma do opowiedzenia ważną historię. Każde z nich robi to w jedyny, właściwy sobie sposób. I tak oto, wydawałoby się że zupełnie nieprzystające do siebie opowieści, zaczynają stanowić nierozerwalną całość. Niecodzienne stosunki Jane z matką, specyficznie objawiający się kryzys wieku średniego Nicka, wewnętrzna zgnilizna Very czy nadzwyczajna dojrzałość 12-sto letniego Felixa, to tylko niektóre z „problemów”, które przesądzą o dalszych losach bohaterów. Jak potoczy się ich życie? Czy Jane i Nick odnajdą ścieżkę, którą jeszcze do niedawna wspólnie kroczyli? Czy choroba zmieni Verę w lepszą osobę? Czy Evie osiądzie gdzieś na stałe, by wspólnie ze swymi dziećmi tworzyć album pełen cudownych wspomnień? Czy mur, jaki wybudował wokół siebie Felix, w końcu runie? Czy Margaret dopnie swego? Na te i na setki innych pytań odpowiedź znajdziecie podczas lektury zdumiewającej książki, jaką są „Zamknięte ogrody”.
Zapytacie mnie, cóż tak niezwykłego jest w tej konkretnej powieści? Co sprawia, iż zapada w pamięć, nie dając czytelnikowi możliwości zapomnienia o niej? To niezwykle trudne pytania, na które niełatwo znaleźć jednoznaczną odpowiedź. „Zamknięte ogrody” to powieść o kolekcjonerach współczujących twarzy, powieść o zawiści i niezdolności do głębszych uczuć. Wreszcie jest to książka o trudnych wyborach, o pierwszych sekretach, o niespełnionych fantazjach. Książka o życiu, o bardzo trudnym, czasami wręcz dramatycznym. I przez to właśnie, przez tą jej życiowość, daleką od wszędobylskiej nierealności ukazującej jedynie plusy danych sytuacji, tak tę książkę cenię.
Nie było łatwo przeczytać tę powieść. Temat, wokół którego oscyluje, jest niesłychanie ciężki i depresyjny. Każdy rozdział stanowi wyzwanie czytelnicze. Niemal wszystkie stanowią rodzaj zapisu odczuć i przemyśleń poszczególnych bohaterów, niezwykle rzadko przeplatany skromnymi dialogami. Z każdą jednak przeczytaną stroną, z każdą pozyskaną informacją, człowiek wzbogaca się i otrzymuje impuls by czytać dalej, by dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. Mnie ten impuls doprowadził aż do samego końca. Z westchnieniem ulgi oraz niezwykłej satysfakcji zamykałam tę książkę. Dlaczego? Liczę, że zdobędziecie się na odwagę i przekonacie się sami. Liczę, iż będziecie chcieli się dowiedzieć, czy tajemnicze ogrody wciąż pozostają zamknięte. Pozostawiam decyzję o lekturze tej książki Wam, ale mogę tylko wspomnieć, że nie powinniście być rozczarowani.