Jak tylko zobaczyłam, że W. Bruce Cameron wydał kolejną książkę “O psie, który dał słowo”, byłam ciekawa jaką historię tym razem nam przedstawi. Ogromnie zdziwiłam się, że znów będziemy towarzyszyć Bailey’owi, bohaterze poprzednich książek. Byłam pewna, że historia została zakończona na “Był sobie pies 2”, prędzej spodziewałabym się kolejnej książki z serii “Był sobie szczeniak...”, która jest skierowana bardziej dla dzieci, lecz ja ją również uwielbiam i z miłą chęcią podrzucę ją kiedyś moim dzieciom. Mimo mojego zdziwienia i lekkiego zniesmaczenia, bo ile można wałkować jedna historię, zachwyciłam się nową historią i z wielkim zaciekawieniem odkrywałam powód powrotu grzecznego pieska, który jest naprawdę starą duszą.
“Taki już jest los piesków: naszym przeznaczeniem jest życie u boku ludzi”
Baile’y powraca jako szczeniak, lecz nie pamięta, że był kiedykolwiek innym psem niż jego obecne wcielenie, nie pamięta życia jako Toby czy Koleżka. Jego nowe życie rozpoczyna się z ciężkich warunkach, lecz dzięki ojcu Evy, 10 letniej dziewczynki, w końcu ma pełen brzuszek i szansę na odnalezienie swojego człowieka. Nim to się stanie na jego drodze los stawia suczkę Lacey, która będzie mu przez jakiś czas towarzyszyć w zabawie. Rozstaje się z nią w momencie, gdy oboje zostają adoptowani, ona przez dziewczynkę, a on idzie do rodziny, by tam zostać grzecznym pieskiem Burke’a. Jako Cooper znajduje cel w swoim życiu, chce pomagać swojemu chłopcu.
“I pieski potrzebują piesków jak ludzie”
Muszę przyznać, że bardzo mnie interesowała ta książka, lecz nie spodziewałam się kontynuacji historii. Jak wiecie nie cierpię czytać opisów, recenzji, kocham mieć niespodziankę podczas czytania. Przez kilkanaście stron myślałam sobie, że autor ciągnie temat odradzania się duszy pieska dla kasy, na siłę. Potem skusiłam się na zerknięcie na opis i już wiedziałam, że mamy do czynienia z Bailey’em, duszą pieska, którego tak dobrze znamy. W tamtym momencie byłam bardzo zdegustowana, nie rozumiałam po co dalej ciągnąć tę historię, nie widziałam w tym sensu ani potrzeby. Bardzo się myliłam, dopiero po lekturze tej książki wiem, że brakowało mi przygód Bailey’a, brakowało mi tak silnych emocji, które zapewnia ta książka. Ogromnie dobrze się bawiłam przy tej lekturze, od nowa poczułam ten zachwyt nad twórczością W. Bruce Camerona, którą poczułam pierwszy raz przy książce “Był sobie pies”. Jedynym elementem, który mi się nie podobał to ostatnia scena w książce. Nie będę zdradzać niczego, lecz w tamtym momencie autor chyba się zagalopował. Sam pomysł autora na reinkarnację psa, bardzo mi się spodobał. Zawsze marzyłam by moje kochane koty wracały do mnie pod postacią innego kota, lecz nigdy nie zdarzyło mi się spotkać w swoim życiu dwóch takich samych kocich przyjaciół. Przyznam się, że książkę “Był sobie pies” czytałam, gdy rozpaczałam po śmierci ostatniego kota. Książka pewnie nie tylko mi, dodała mi otuchy i pomogła podjąć decyzję o poszukaniu kolejnego przyjaciela. Myślę, że wielu osobom pomogła w takiej decyzji czy w żałobie. Osobiście chętnie bym poszła do kina na film, który opowiadałby o Cooperze i jego przygodach. Tak jak poprzednie książki opowiadały o różnych problemach ludzi, przedstawionych oczami psa, co było bardzo ciekawe, lecz równo wzruszające i przejmujące jakby opowiadał o nich narrator, tak samo w tej książce, Cooper przemyca wiele historii z życia ludzi, których spotyka. Na sam koniec podzielę się swoim przeczuciem, uważam, że autor nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa. Powroty psiej miłości Coopera są warte szerszej uwagi, ciągle po głowie krążyła mi myśl, że możemy doczekać się jeszcze historii Lacey. Podsumowując polecam tę pozycję każdemu, kto uwielbia historię o psiej starej duszy, autor postarał się i przedstawił nam ciekawą historię, która mimo odgrzewania, potrafiła mnie przyciągnąć oraz potrafiła zapaść mi w pamięci.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.