Interesowałam się analizą przemocy wśród młodzieży, ale do tej pory sięgając po różne materiały, nigdy nie spotkałam się z tak agresywnymi zachowaniami już u dzieci w wieku przedszkolnym, jak zostało to opisane powieści Carin Gerhardsen. Bynajmniej nie śmiem przeczyć, że to zjawisko nie istnieje, jedynie nie zostało szczegółowo przeanalizowane, bo próbkę tego co potrafią zrobić już czterolatkowie mogę zaobserwować na palcu zabaw przy moim bloku. Carin w "Domku z piernika" wychodzi od takich zachowań maluchów, które można by łatwo przypisać nastolatkom, ale skąd taka brutalność u przedszkolaków? Czym może zaowocować w przyszłości takie działanie kolegów, jeśli w owej grupie byliśmy ofiarami? Jaki to ma wpływ na kształtowanie się młodego człowieka? Można domyślać się,że drogi są dwie i albo w jakiś sposób to nas wzmocni i będziemy starać się dążyć do perfekcji, by zawsze zyskiwać w oczach innych i czuć się wygranymi, albo pierwsze takie negatywne działania innych względem nas przeciągną sie na resztę życia i będzie się stosować uniki, by nigdy nie rzucać się w oczy. W każdym razie tematyka bardzo dobra na rozegranie się następstw w dalszej przyszłości i na podstawie ludzkich dramatów zbudowanie kanwy kryminału.
Krocząc ścieżką mordercy, zdarzenia na planie kryminalnym są nam znane od początku. Wydaje się, że wiemy kto i kogo morduje, choć nie wszystkie poczynania są opisane przed zajściem, a dopiero w trakcie zbierania dowodów zostaje to poddane analizie przez policje. Czytelnik będzie też znał motywy sprawcy, więc ważniejsza w tym wypadku okaże się metoda postępowania oraz tempo odkrywania kolejnych kart przez stróżów prawa. Wszystko zdaje się być oczywiste i mające swoje uzasadnienie. Wydaje się,że mamy wszystko podane na tacy,ale w pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać i dostrzegamy, że to nie jest to na co wstępnie stawialiśmy.
Oprócz głównego wątku jest jeszcze Petra, policjantka, która poszukuje prawdy na temat okoliczności zdarzeń w pewien listopadowy wieczór. Zdarzeń, które niosą traumatyczne wspomnienia dla niej samej, a jednocześnie mogą świadczyć o powtarzalności czynu i być zaledwie ogniwem w łańcuchu poczynań pewnej osoby. Ten wątek dodaje dodatkowego smaku na drodze dociekania i budowania szerszej płaszczyzny w przedstawianej sytuacji. Tylko niestety, zostało to potraktowane po macoszemu. Po dobrym wprowadzeniu i wstępnym rozpracowaniu, na końcu rozwiązanie tej sytuacji zostaje podane na tacy, bez omówienia podane są jedynie końcowe wyniki i sprawa zamknięta. Zbytni pośpiech zabił ten obiecujący wątek i o to mam żal do autorki.
Jak zwykle u Skandynawów mamy poruszane w treści czynniki społeczne i szeroko rozbudowaną warstwę psychologiczną, która nie zawsze dotyka bezpośrednio sprawy śledztwa, ale poprzez rozmowy bohaterów wywiera na nią wpływ. W przypadku "Domku" możemy obserwować pewne interakcje miedzy małżonkami Sjobergów, gdzie żona nauczycielka dostarcza inspektorowi różnych wskazówek podczas codziennych rozmów. Można powiedzieć, że Asa dzięki swoim spostrzeżeniom jest równie zaangażowana w pracę śledczą, co jej mąż.
Mnie książka, pod kątem nakreślonej tematyki, jak i samego sposobu prowadzenia niespiesznie fabuły i wprowadzonego klimatu, przypadła do gustu. To dobry kryminał w typowym skandynawskim stylu. Na szczęście nie ma tego niepotrzebnego rozpierania treści błahostkami, jak w przypadku powieści Stefana Ahnhema. Śledczy Conny Sjöberg zasługuje na to, by poświecić więcej uwagi dalszym jego zawodowym i prywatnym perypetiom.