Prawie 3 miesiące - tyle zajęła mi lektura "Chłopek". I nie przyczyniła się do tego, bynajmniej, objętość książki. Już przed premierą o pozycji Joanny Kuciel-Frydryszak było bardzo głośno. Każdy się zachwycał, powstawały setki peanów opiewających świetność tej świeżynki. Używano wielu słów wartościujących - przełomowa, odkrywcza, wspaniała, odsłaniająca nieznane i niepopularne, przypominająca czarne karty historii. Dla mnie jednak fenomen tego reportażu jest co najmniej zastanawiający. Oczywiście doceniam, że to pierwszy utwór o życiu wiejskich kobiet w I połowie XX wieku. Nawet ja przyznać muszę, że "Chłopki" stanowią obszerne kompendium, w którym autorka zebrała wiele historii. Doceniam pracę włożoną w research, wobec którego nie mam żadnych zarzutów. Wręcz przeciwnie - autorce należy się uznanie. Ale z przykrością stwierdzam, że to chyba jedyne kwestie, które uznaję za pozytywy. Tak więc jak przystało na mnie, naczelnego, samowolnego krytyka, zapraszam na kilka(-naście? -dziesiąt? -set?) zdań o tym, dlaczego "Chłopki" mnie nie porwały i co zarzucam autorce.
Żeby nie zaczynać z wysokiego C, zacytuję pierwsze zanotowane słowa po przeczytaniu kilku stron: "Chłopki" oddają głos kobietom, które jak dotąd go nie miały. Opowiadają o bohaterkach dnia codziennego, o czym najdobitniej świadczy fragment listu Antoni Jaszczak umieszczony na początku reportażu. Takie listy to nie jest coś powszechnie znanego, a przecież te teksty powstawały w pokoleniu naszych prababek, które pamiętały życie pod batem". Jak widać, do lektury podchodziłem z otwartym umysłem, także ze sporym entuzjazmem. Te pierwszy strony były naprawdę dobre, jednak pozytywne wrażenie zatarło się gdzieś w trakcie czytania.
Z czasem poczułem znudzenie, które z rozdziału na rozdział tylko przybierało na sile. To, o czym pisze autorka, jest mi powszechnie znane. Wystarczy chodzić na lekcje historii i słuchać chociaż jednym uchem, żeby wynieść podstawową wiedzę o realiach życia kobiet w opisywanych latach. Poza tym książka Kuciel-Frydryszak nie będzie niczym nowym dla mieszkańców wsi, z której ja również pochodzę. Zapisane jest to w ich, naszej pamięci zbiorowej, genomie. Takie osoby jak ja raczej nie są docelowym targetem.
Chyba największym minusem "Chłopek" jest ton, w jakim są napisane. Autorka z góry zakłada, że jej proza, przekazywane informacje będą czytelnika szokowały. Na siłę szuka sensacji tam, gdzie jej nie ma. Podczas lektury denerwowało mnie sugestywne podkreślanie i powtarzanie pewnych rzeczy. Lubię, kiedy czytelnika traktuje się jak inteligentną osobę, a tutaj tego miejscami brakowało.
Książka to spojrzenie na życie kobiet (ale nie tylko) na wsi lekko "z góry", z innej, obcej perspektywy. Autorka znalazła wiele listów, tekstów, artykułów, ale nie udało jej się z jednym - nie znalazła zrozumienia realiów życia na ówczesnej prowincji. Przejawia się to np. w opisie edukacji. Dzieci były przedstawiane jako biedne, bo nie mogły się uczyć, musiały pracować. Jasne, pewnie niektóre z tego powodu były poszkodowane, chciały się kształcić, ale nie można generalizować i stwierdzić tego po przywołaniu jednego takiego przypadku. Kuciel-Frydryszak nie dość, że wtłacza do reportażu swoje zdanie, z którym często się nie zgadzam, bo uważam, że wynika z niezrozumienia, to w dodatku częstokroć prezentuje tylko jedną stronę, jakby nie mieściło jej się w głowie, że może istnieć jakieś inne zdanie.
Podobna sytuacja miała miejsce podczas poruszania kwestii pasionki. Wydaje się, że autorka zgadzała się z ówczesnymi działaczami, których głosy dosyć licznie zawarła w jednym z rozdziałów. Ci "społecznicy" nawoływali chłopów, aby posyłali dzieci do szkół, a nie wysyłali na pole pilnować pasących się zwierząt. Tylko że jest jeden problem - to było niemożliwe. Już Maslow w połowie XX wieku skonstruował swoją piramidę. Oczywistym wydaje się fakt, że człowiek dba najpierw o zapewnienie sobie przetrwania, podstawowych potrzeb bytowych. Kiedy te są niezachwiane, dopiero wtedy zwraca się uwagę na wartości wyższego rzędu, do których należy też edukowanie się. Wieś była biedna, ledwo wiązano koniec z końcem, więc hierarchia wartości nasuwa się samoistnie.
Zarzucam "Chłopkom" to, że są niekompletne i pisane z perspektywy inteligentki, która w niewystarczającym stopniu rozumie wiejską mentalność. Przywraca głos, owszem, ale tylko wybranym, z których zdaniem się zgadza. Co więcej, rozmówcami autorki bodaj w większości są osoby odpowiadające jej statusowi społecznemu. Kuciel-Frydryszak nie pyta potomków chłopów i chłopek, które wciąż, z babki prababki i dziada pradziada, żyją na wsi, tylko przeprowadza wywiady z ludźmi nauki czy osobami, które odniosły jakiś sukces. Chyba najbardziej zabawną dla mnie rozmową była ta z jakimś badaczem, który z zaskoczeniem stwierdził, że niedawno dotarł do informacji, że jego babka, chłopka, była niepiśmienna.
Piszę to naprawdę z wielkim bólem serca, ale fenomen "Chłopek" przypomina mi sytuację związaną z książkami z reprezentacją osób LGBT+. Na początku, kiedy był niedobór tego typu literatury, większość rzucała się na każdą książkę i ją wychwalała. Nieważne, czy pozycja reprezentowała sobą jakikolwiek poziom. Ważne, że poruszała istotne tematy, o których dotychczas milczano w głównym nurce literatury. W punkcie kulminacyjnym dochodziło do takich przypadków, że niektóre osoby krytykowały autorów nielicznych negatywnych recenzji. Ci, którym jakaś książka się nie spodobała, byli czasami mieszani z błotem, zarzucano im homofobię i dyskryminację. Dopiero kiedy czytelnicy się nasycili ("przesycili") takimi pozycjami, zaczęto zwracać uwagę na to, że rynek z miesiąca na miesiąc zalewany jest tonami powieści coraz gorszej jakości. I wtedy nastąpiło powszechne otrząśnięcie z niejakiego letargu. Powoli, z początku nieśmiało, czytelnicy odważali się pisać opinie nieprzychylne, wytykające wady. Obecnie stan rzeczy jest stosunkowo znormalizowany i nie dochodzi do absurdalnych sytuacji. Do takich skrajnych wydarzeń, to muszę szczerze przyznać, w przypadku mody na "chłopomanię 2.0", czyli tzw. literaturę o ludowej historii Polski, jeszcze nie doszło, co nie zmienia faktu, że analogie nasuwają się same. Jestem pewny, że w przypadku bieżących trendów literackich, sytuacja już niedługo się unormuje, bo przesyt książkami o tematyce chłopskiej staje się powoli widoczny.
Czy żałuję sięgnięcia po "Chłopki"? Chyba nie. Cieszę się, że poznałem ich fenomen (czy raczej jego brak). Jeśli jest coś, czego żałuję, to na pewno zmarnowanego potencjału. Ten reportaż mógł być naprawdę czymś dobrym, a wyszło jak wyszło...