Autor: Ann-Marie MacDonald
Tytuł: "Co widziały wrony"
Wydawnictwo: Świat Książki
Stron: 846
Pamięć przechowuje nawet to, co najstaranniej pragniemy z niej wykluczyć. Zwłaszcza to. Potrafi wysyłać nam sygnały, przypominając to, co wiele lat temu udało nam się ukryć na jej dnie. Nie zwycięża jej czas – w najmniej spodziewanym momencie, z mglistych, częściowo zakrytych klisz, zaczynają wyłaniać się ostre obrazy. Nawet takie, o których wolelibyśmy nie wiedzieć. Które staraliśmy się zepchnąć w podświadomość, wmawiając sobie, że nigdy nie uczestniczyliśmy w podobnych wydarzeniach. Latami mogło nam się wydawać, że dopięliśmy swego. Ale pamięć czeka. Nasłuchuje, bada, ostrożnie wypuszcza korzenie. Coś, co przydarzyło nam się w dzieciństwie, co zamazał upływ czasu, niekoniecznie musiało przepaść. Wspomnienia śpią. Ale wystarczy zapalnik, który je rozbudzi. Wtedy wypływają. Pytania, namnożone przez lata, mogą znaleźć odpowiedzi. Wydarzenia, które wystraszone dziecko wyrzuciło z myśli, mogą powrócić. Wystarczy zrobić ten krok, uczepić się strzępków wspomnień. Trzeba posunąć się do przodu, wyłapać przekaz. Trzeba chcieć.
"Po wojnie wyjrzało słońce i świat nagle ukazał się naszym oczom jak w technikolorze. Każdemu przyświecała jedna myśl. Założyć rodzinę. Mieć dużo dzieci. Robić wszystko jak należy."
Madeleine, kilkuletnia dziewczynka, prowadzi wędrowniczy tryb życia. Jej rodzina ciągle się przemieszcza, za sprawą charakteru pracy ojca – pułkownika lotnictwa. Osiedlają się w kolejnych bazach wojskowych, w szeregowych, bliźniaczych domkach, o rozmieszczeniu podobnym do poprzednich. Nigdzie nie zagrzewają miejsca dłużej niż dwa, trzy lata. Ale dziewczynka nie zna innego życia, więc nie rozumie ile traci. Przyzwyczaiła się. wie, jakimi prawami rządzi się taki świat. Potrafi się błyskawicznie zaklimatyzować w nowym miejscu. Na pamięć zna harmonogram adaptowania się w nowej społeczności. Nim nadchodzi pierwszy dzień czwartej klasy nawiązuje pierwsze znajomości. Wieczory spędza w ramionach ukochanych rodziców. Popołudniami droczy się ze starszym bratem. Do łóżka kładzie się z wierną maskotką, sfatygowanym królikiem Bugsem. Czas płynie niemal sielsko. Jednak w ten pogodny, uporządkowany świat wkrótce wkroczy coś mrocznego. Niebezpieczeństwo czyha tuż za rogiem.
Opis wydawcy zdradza moim zdaniem zbyt wiele, ale skoro się na to zdecydowano, i ja powtórzę pokrótce zarys fabuły. Mieszkańcami bazy wstrząsa straszliwa wiadomość. Ginie mała dziewczynka, Claire. Madeleine zna ją ze szkoły, chodziły razem do klasy. Madeleine wie o wiele więcej, ale świadomość małego dziecka nie jest w stanie połączyć w całość elementów puzzli. Ona sama cierpi: została okaleczona przez człowieka, przez mężczyznę. Świat Madeleine zostaje odarty z niewinności. Nic nie jest w stanie jej przywrócić. Rozwiązaniem wydaje się milczenie…
Kika równoległych historii zazębia się w jednym punkcie. Śmierć jednej dziewczynki na zawsze zmieni życie kilku osób. Musi minąć dwadzieścia lat, żeby Madeleine otworzyła oczy. Jako dorosła kobieta wydaje się nam nie do poznania. Czy to naprawdę ta mała dziewczynka? Tak wyrosła? To się z nią stało? Ale szybko łączymy poszczególne elementy. Zauważamy, dlaczego. Ona też będzie musiała poskładać przeszłość w całość. Wtedy będzie mogła powrócić do tamtego lata. Zobaczy, co widziały wrony. Ptaki, będące świadkiem morderstwa.
Książka Ann-Marie MacDonald chodziła za mną bardzo długo. Miała w sobie magnetyczną siłę, przyciągającą mnie bez reszty. I chociaż dziewczynka z okładki niewiele ma wspólnego z główną bohaterką – już pierwsze strony zdradzają, że Madeleine ma krótko ścięte włosy – nie mogę nie wspomnieć, jakie wrażenie robi na mnie okładka. Jest cudowna, wprowadza w klimat tej opowieści.
MacDonald ma specyficzny styl pisania, który można albo pokochać, albo znienawidzić. Akcja płynie bardzo wolno, leniwie, spokojnie. Nikomu się nie spieszy. Poznajemy myśli poszczególnych bohaterów, zbliżamy się do nich. Autorka tworzy pełną, rozległą panoramę. Kreśli kolejne sylwetki bohaterów, ich własne historie, zależności. Dowiadujemy się co nieco o strukturze lotnictwa, o zawodowych obowiązkach Jacka. Odkrywamy obraz świata po wojnie – nadzieje i lęki ludzkości. Obserwujemy wyścig, jaki Amerykanie toczą z Sowietami – o to kto postawi pierwszy nogę na Księżycu. I za jaką cenę… Dowiadujemy się jak działa twardy, polityczny system i jak łatwo pogrążyć się w tej bezdusznej maszynie. Jack wplątuje się w aferę, powierzono mu tajne zadanie, jednak sam nie przeczuwa, jaką lawinę wywoła. Razem z Madeleine przeżyjemy gorzkie, traumatyczne chwile, które zmienią ją na zawsze. Będziemy krzyczeć: Nie, tylko nie to! Świat jednak jest okrutny. Nikt nas nie usłyszy. Nie zmienimy biegu wydarzeń. Nie uchronimy tych dziewczynek przed najgorszym, co mogło je spotkać. Nie będziemy mogli zrobić nic, kiedy na ławie oskarżonych zasiądzie niewinny…
Książka jest wstrząsająca. Głównie dlatego, że taka prawdziwa, żywa, realna. To mogło wydarzyć się wszędzie. To mogło spotkać każdego. Sielskość miesza się tu z brutalnością. Prawda nie zawsze uszlachetnia. Dzieciństwo kształtuje dorosłe życie. Dorosły wysługuje się dzieckiem. Skazy są niezmywalne. Kąsają od środka.
„Co widziały wrony” to niemal 850 stron niesamowitej opowieści, od której nie mogłam się oderwać. Do morderstwa dochodzi na ok. czterechsetnej stronie, więc ci, którzy spodziewają się pikantnego kryminału, raczej się zawiodą. Dorosłe życie Madeleine objętością zajmuje niecałe 1/4 książki. Te liczby mówią same za siebie. Mimo, że – jak już wspomniałam – akcja płynie wolno, niemal sennie, nie można się nudzić przy tej książce. Oczywiście nie każdemu się spodoba – trzeba do niej dojrzeć, polubić podobny sposób prowadzenia narracji.
Książka bardzo mi się podobała. Mimo, że wpleciono w nią dialogi po francusku, które nie zawsze rozumiałam. Mimo, że czasem chciałam krzyczeć: „nie, to się nie może tak skończyć, to nie tak!”. Mimo, że niektóre sceny mnie przerastały. Autorka jest subtelna, stosuje niedopowiedzenia, które tym silniej działają na wyobraźnię. Bardzo zżyłam się z główną bohaterką – autorka świetnie zobrazowała proces dojrzewania, doskonale wczuła się w psychikę małego dziecka. Pozostali bohaterowie również zostali przedstawieni bardzo wiarygodnie. Historia silnie oddziałuje na emocje.
Już zaczynam się rozglądać za „Zapachem cedru”, debiutancką powieścią tej autorki. Jestem pewna, że również mnie zachwyci. Ode mnie mocna szóstka!
Ocena: 6/6