Technologia od kilkunastu lat ciągle się rozwija. Kto trzydzieści lat temu pomyślałby, że w każdym domu i mieszkaniu znajdzie się miejsce na przenośny komputer, a telefony komórkowe staną się nieodłącznym elementem ludzkiego życia. Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu było to nie pomyślenia! A teraz? Jest to zwykła, najzwyklejsza rutyna, a jak będzie wyglądał świat za jakiś czas? Czy maszyny zastąpią człowieka? Czy nie będziemy umieli rozmawiać bez pośrednika w postaci komórki? Z takim tematem postanowiła się zmierzyć Martyna Raduchowska. Wykreowała świat w którym androidy przejęły władzę nad ludźmi, a życie ludzkie jest podtrzymywane dzięki wszczepionym implantom i czujnikom. Czy potrafisz wyobrazić sobie taką rzeczywistość? Jeżeli nie, to zapraszam Cię do zapoznania się z moją opinią.
W New Horizon androidy nie śnią o elektrycznych owcach. One marzą o reinforsynie.
W latach 30. XXI wieku technologia jest wszechobecna. Sztuczne organy, implanty, domózgowe wszczepy – ludzkie ciało i umysł można upgrade’ować wedle uznania. Jeżeli oczywiście kogoś na to stać. Biednym pozostaje jedynie reinforsyna. Dla ludzi to geniusz w pigułce. Dla androidów zaś – szansa na odczuwanie emocji. Nie wszyscy są entuzjastami technologii. Na pewno nie Jared Quinn, porucznik wydziału zabójstw. Na pewno nie po Buncie, w trakcie którego zdradziła go jego własna replikantka, Maya. Gdy wraca do pracy w policji, ma zasadę: żadnych cyborgów, żadnych androidów. Nie w jego zespole. Tymczasem po New Horizon grasuje zabójca nieuchwytny dla policyjnych systemów. Dla Quinna to jak wygrana na loterii – powrót do tradycyjnych metod śledczych. Ofiarą jest młoda kobieta. Widział ją już. W swoich koszmarach.
Ajajaj! Co to była za przygoda! Muszę przyznać, iż sceptycznie podchodziłam do lektury "Łez Mai", ale po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że chcę się zmierzyć z tą pozycją, ponieważ jestem ogromną fanką tego gatunku. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z twórczością powyższej autorki, ale jak dobrze wiecie, uwielbiam dawać szansę nowym polskim autorom, więc musiałam przekonać się na własnej skórze co ma do zaprezentowania Pani Raduchowska . Pytanie tylko czy tym razem było warto? Nie będę Was dłużej trzymać w niepewności i od razu Wam napiszę, że tak. Takie książki to ja mogę czytać! Niestety do jednej rzeczy będę musiała minimalnie się doczepić, dlatego wyjątkowo zacznę od wad. Jestem totalnym laikiem jeśli chodzi o najnowszą technologię, dlatego czasami gubiłam się w tych wszystkich opisach maszyn, technologii i androidów. Rozumiem, że autorka ma ten temat ogromną wiedzę, ale ja w tych tematach jestem totalnie zielona. Szczerze? Średnio mnie te opisy interesowały, ale jakoś przez nie przebrnęłam. Może minimalnie w tym temacie przesadzam, ale ja ogólnie nie jestem fanką zbyt rozbudowanych opisów i zawsze do nich doczepiam, ale to był tylko jeden taki malutki mankament powieści – reszta była świetna przez duże Ś! Autorka doskonale oddała klimat science fiction i elementy dystopii. Tak naprawdę trudno jest mi dopasować powyższą lekturę do jakiegoś gatunku, ponieważ Pani Martyna połączyła ze sobą kilka różnych elementów. Poznajemy wizję przyszłości za kilkadziesiąt lat, później obserwujemy działania zaawansowanych robotów, a na koniec czujemy się troszeczkę jakbyśmy wylądowali w urban fantasy i wiecie co? Strasznie takie zabiegi mi się podobały.
Jestem bardzo zadowolona z kreacji bohaterów – zarówno pierwszoplanowych jak i drugoplanowych. Pani Martyna postarała się o to, żeby byli oni pełnokrwiści, realistyczni i idealnie nieidealni. Nie będę ukrywać, że mimo strasznych realiów doskonale się z nimi bawiłam. Bardzo zżyłam się z głównym bohaterem, który zmagał się ze syndromem stresu pourazowego. Jak mi go było szkoda! Rozumiałam jego rozterki moralne i emocjonalne i kurczę! Nie mogłam patrzeć na jego cierpienie. Autorka wykreowała naprawdę fajnego i przekonującego męskiego bohatera.
Kolejnym plusem powieści jest sam opis na fabułę. Jak już wcześniej wspomniałam nie trudno sobie wyobrazić co czeka na nas w przyszłości. Technologia powoli idzie w złym kierunku, a my ludzie coraz bardziej uzależniamy się od urządzeń elektronicznych. Ledwo otwieramy oczy, a już patrzymy na telefon, co pięć minut sprawdzamy Facebooka, Instagrama i inne aplikacje. Właśnie po przeczytaniu „Łez Mai” uświadomiłam sobie, co nas będzie czekać jeżeli w porę się nie obudziły. Zamienimy się w cyborgzombii albo smartzombii jak kto woli. Taka wizja przyszłości jest naprawdę straszna, ale i też realistyczna. Bardzo, ale to bardzo cieszę się, że autorka poruszyła ten temat w swojej powieści, ponieważ dzięki niej inaczej spojrzałam na nasze czasy współczesne. Fajne jest to, że możemy komunikować się za pomocą sprzętów elektronicznych, ale czasami po prostu troszeczkę przesadzamy. W każdym razie uważam, że Pani Martyna wykonała kawał porządnej roboty, ponieważ stworzyła historię, która po pierwsze czytelnika wciąga bez reszty, a po drugiej sprawia, że po odłożeniu jej na półkę odbiorca ma ogromnego kaca i zastanawia się nad swoim postępowaniem. Czy takie książki są potrzebne na rynku wydawniczym? Absolutnie tak.
Na sam koniec chciałabym absolutnie wszystkim polecić „Łzy Mai”, ponieważ jest to doskonała lektura na kilka chłodniejszych wieczorów. Może nie rozpali Was do czerwoności, ale z pewnością nie będziecie żałowali czasu z nią spędzonego. Bez problemu odnajdziecie się w świecie wykreowanym przez autorkę, a po przeczytaniu ostatniej strony będziecie się zastanawiać jak potoczą się dalsze losy ulubionych bohaterów. Czy jesteś gotowy stanąć twarzą w twarz ze straszną rzeczywistością? Jeżeli tak, to śmiało śmigaj po "Łzy Mai" - na pewno nie pożałujesz! Ja jestem bardzo zadowolona z powyższej lektury, ponieważ spędziłam z nią bardzo miło czas, a oprócz tego inaczej spojrzałam na otaczający mnie świat.