„Wyrzutek”, „odmieniec”. Takie słowa towarzyszą ci, odkąd tylko pamiętasz. Choć chcesz, by było inaczej, tak naprawdę zgadzasz się z nimi i uważasz, że są słuszne. W końcu nie jesteś człowiekiem. Nie powinnaś żyć. Metalowa noga skutecznie przypomina ci o tym każdego dnia, mimo że wiele dałabyś za chwilę błogiej nieświadomości.
Cinder to nastolatka-cyborg, mieszkająca w Nowym Pekinie wraz z opiekunką prawną i dwiema przybranymi siostrami. Od reszty społeczeństwa odróżnia ją metalowa ręka i noga, a także brak zdolności do płaczu i rumienienia się. Jako, że nie jest w pełni człowiekiem, ludzie wielokrotnie obrzucają ją pogardliwymi spojrzeniami; traktują jako przedstawicielkę gorszej kategorii, podobnie jak jej macocha. Cinder zarabia na swoje utrzymanie, pracując w zawodzie mechanika, a w głębi serca snuje plany o ucieczce z domu, w którym jest uważana za zbędny przedmiot. Gdy jej losy krzyżują się z losami księcia Kaia, cały świat dziewczyny obraca się o 180 stopni, zmuszając ją do walki nie tylko o swoje życie, ale także do zdefiniowania, czy rzeczywiście jest tym, za kogo się uważa…
Baśnie były ze mną w zasadzie od najmłodszych lat i pomimo upływu czasu wciąż czuję do nich ogromny sentyment. W nieskończoność mogłabym wymieniać te, które szybko stały się moimi ulubionymi i których mogłam wciąż i wciąż ich słuchać, nie czując nudy czy zniecierpliwienia. Pamiętam, jak uwielbiałam te chwile, podczas których na jakiś czas mogłam przenieść się do innego, nierzeczywistego świata, z ulgą witając szczęśliwe zakończenia.
„Cinder” to pierwszy tom serii, będący zarazem debiutem literackim Marissy Meyer. Autorka opowiada znaną historię Kopciuszka na nowo, budując na towarzyszących nam od dzieciństwa fundamentach zupełnie inną opowieść, łączącą w sobie elementy innowacyjne z tymi doskonale rozpoznawalnymi, przywołującymi ulotne momenty sprzed wielu lat.
Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis tej książki, na myśl od razu przyszła mi „Ella Zaklęta”, również czerpiąca z baśni o Kopciuszku. Porównanie to nie ostudziło mojego entuzjazmu wobec „Cinder”, wręcz przeciwnie, ponieważ „Ella Zaklęta” została swego czasu przeczytana przeze mnie paręnaście razy, zawsze wzbudzając podobne emocje. Byłam ciekawa, czy debiut Marissy Meyer pod tym względem okaże się być do niej podobny, i z czystym sercem mogę stwierdzić, że tak.
Bohaterowie zostali wykreowani niezwykle przekonująco, nie miałam właściwie żadnych problemów z wyobrażeniem sobie ich, lub miejsc, w których przebywali. Nie ma postaci, której nie obdarzyłabym uczuciami, każda z nich wywołuje dość silne emocje. Największe uznanie zdobyła u mnie kreacja Adri, przybranej matki Cinder, która wzbudzała we mnie tak wielką niechęć, jak było to w przypadku macochy Kopciuszka. Główna bohaterka natomiast szybko zyskała moją sympatię, ponieważ przedstawia ona typ postaci, który lubię najbardziej: silna, odważna, gotowa walczyć o swoje i – choć jest cyborgiem – niezwykle ludzka.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu byłam zła, że nie potrafię czytać szybciej. Choć pewnych spraw domyśliłam się dużo wcześniej, nie przeszkodziło mi to w czerpaniu przyjemności z lektury i obgryzaniu paznokci z nerwów o los moich ulubionych bohaterów. Po prostu nie mogłam doczekać się, żeby zobaczyć, jakie zakończenie postanowiła zaserwować autorka. Czytanie „Cinder” wzbudza całą masę emocji, od rozbawienia po wzruszenie. Trzymałam kciuki, by wszystko potoczyło się po mojej myśli, i nawet jeślibym chciała – a uwierzcie, nie chciałam – oderwać się od lektury, zwyczajnie nie byłabym w stanie tego zrobić.
Pierwsza część Sagi księżycowej to historia zupełnie inna od tych, które znacie. Marissa Meyer zaskakuje pomysłowością, a na snutą przez nią opowieść nie można pozostać obojętnym. W trakcie czytania przez chwilkę poczułam się, jakbym znów miała pięć lat i wróciła do dawno nieodwiedzanego świata baśni. „Cinder” to powieść, która prędko trafiła do grona moich ulubionych książek i nie mogę doczekać się, kiedy poznam drugi tom serii. Zapewniam was, że jest na co czekać.