Minął już rok od rozpoczęcia wojny. Jeden z najważniejszych punktów strategicznych wroga został zrównany z ziemią. Czas się ukryć. I jeszcze raz wspomnieć rodzinę, którą się straciło.
W Stratton czas dłuży się niemiłosiernie. Na przedmieściach niema praktycznie żywej duszy a w ogródkach opustoszałych i okradzionych domów rosną warzywa, które zapewniają bohaterom przetrwanie. Mimo to, coś dziwnego dzieje się w tym miejscu. Gdy brygada zostaje schwytana przez grupę przedszkolaków, trzymających w ręku broń, sprawy się mocno komplikują. A chęć pomocy dzieciom doprowadza na granicę przepaści. Zaczyna się walka z czasem.
Serię "Jutro", napisaną przez Johna Marsdena, urodzonego w 1950 roku w Victorii (Australia), czytam już od kilku miesięcy. Na samym początku nie sądziłem, że zdołam przeczytać tak dużo części, poza tym seria nie była dokładnie tym, czego oczekiwałem. Teraz jednak wiem, jak wielki popełniłbym błąd, gdybym zaprzestał czytania "Jutra".
Pierwsze rozdziały książki, tak jak w każdej części Jutra, były standardowym wprowadzeniem. Właściwie nic się nie działo a kolejne strony lektury były tylko opisem uczuć i relacji między bohaterami. Jak zawsze jednak, Marsden nie pozwolił abyśmy długo czekali na rozwój akcji. Gdy, ni stąd ni zowąd, pojawił się patrol i pokrzyżował wszystkie plany naszych bohaterów, rozpoczął się wyścig. Kto wygra, ten przeżyje. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, gdyż zatęskniłem już - tak samo jak bohaterowie - za bezpieczną kryjówką w górach, za Piekłem. Teraz, był to cel podróży, który mógł uratować ich życie. Aczkolwiek, nowością było to, że pojawił się ktoś jeszcze. Dzikusy. Czyli inaczej zwana zgraja maluchów, które żyły przez rok wojny na własną rękę w Stratton i, o dziwo, przeżyły. Teraz, gdy znalazły się pod opieką starszych, zmieniło się ich dotychczasowe życie, nie wspominając o życiu Ellie, Homera, Lee, Fi oraz Kevina.
Gdy skończyłem czytanie "Jutra 6", dojrzałem, że jest ono na swój sposób odmienne od reszty części. W trakcie zapoznawania się z lekturą, zapomnieć można na dłuższą chwilę o tym, że trwa wojna. Marsden pokusił się, aby w jednej z części pokazać coś więcej, odejść od akcji, krwi, zabójstw a przedstawić codzienne życie na polu bitwy, radzenie sobie w trudnych sytuacjach, braterstwo i miłość oraz oddanie i pomoc innym. Pomysł na napisanie tak wyróżniającej się książki bardzo mi zaimponował, dało mi to dużo do myślenia; takiego obrotu spraw się nie spodziewałem.
W Piekle, bohaterowie postarali się aby stworzyć przytulny dom dla dzieci, które wciąż były w traumie po przejściach ostatniej nocy. Pomoc im, tworząc rodzinną atmosferę, działał kojąco również na bohaterów, dzięki czemu również oni mogli zrelaksować się psychicznie. Gdy wszyscy wrócili do formy, trzeba było w jakiś sposób zabić czas. Nie mogli przecież ze zgrają dzieci iść na front... Nie mieli planu, celu, niczego. Dlatego... założyli szkołę. A gdy zobaczyli, jak entuzjastycznie podeszły do tego pomysłu dzieci, zrozumieli, że każdy potrzebuje nauki... Zrozumieli również, że w naturze człowieka leży poszerzanie horyzontów, rozwijanie wiedzy i umiejętności - a te mogły być w przyszłości niezastąpione.
Pomysł, który mną wstrząsnął, to zorganizowanie własnych świąt Bożego Narodzenia, w Piekle. Opis przygotowań, uśmiech na twarzy, prowizoryczne, symboliczne prezenty... Wszystko to ukazało w sposób czytelny, że święta to coś niesamowitego, nie ważne z kim się je spędza i gdzie. Domowa atmosfera, przepyszna uczta wigilijna i prezenty "leśnej roboty" były wręcz bezcenne.
Mimo tak wielu wspaniałych pomysłów, Marsden nie zapomniał też o ciekawych, niekiedy przerażających zwrotach akcji. Jak zawsze nie zabrakło ataku z zaskoczenia, ucieczki z "więzienia", paniki, łez i strachu. Zawsze jednak, Ellie wraz z przyjaciółmi, wychodziła z opresji cało, co dowodziło jej umiejętności i sprytu. Ostatnim, wielkim zaskoczeniem w książce jest kontakt z generałem Finleyem z Nowej Zelandii. Przekazuje on wiadomość niemalże wzruszającą. Czy ktoś przyleci? Czy coś przywiezie? To pytania, na które odpowiedzi znajdziemy dopiero w siódmej części. Cóż za zagranie na koniec...
Podsumowując, nie mogę nie polecić tej książki. Jest to kolejna świetna część ale wyróżnia się ona spośród innych. Są tu zawarte różne przesłania, wystarczy, że zechcesz je dojrzeć a same się pojawią. Książka - oprócz wspaniałych momentów, ukazujących prawdziwą empatię ludzi oraz wzajemną pomoc i rodzinną atmosferę, wciąż pokazuje tragiczne skutki wojny. W "Cieniach" z pewnością nie zabraknie śmierci, kul przeszywających ludzkie ciało, ale również nadziei na lepsze jutro. 9/10