„Egzorcysta” to tytuł, który wyraźnie odcisnął swój ślad w popkulturze za sprawą książki Williama Blatty’ego oraz jej nieco młodszej, filmowej odsłony, reżyserii Williama Friedkina. Oba te obrazy przedstawiają historię kilkunastoletniej Regan MacNeil, która ściąga na siebie szereg niepokojących zjawisk doprowadzając tym samym do pełnego jej opętania. Kiedy Wydawnictwo Replika pierwszy raz uwzględniło ten tytuł w swoich planach wydawniczych przeszły mnie ciarki. Kiedy po jakimś czasie zobaczyłem gotową okładkę, oczami wyobraźni widziałem na niej postać ojca Merrina, który już za chwilę miał stanąć do walki z pradawnym demonem. Jak dotąd, wszystko się zgadzało, pomijając osobę Troya Taylora, który w żaden sposób nie pasował mi do tej układanki.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy podczas lektury odkryłem, że ten nowy „Egzorcysta” to tak naprawdę historia, od której wszystko się zaczęło. Zarówno książka Blatty’ego jak i film Friedkina. Że dzięki pracy badawczej Troya Taylora mam szansę na poznanie, ba, wejść za kulisy i obserwować przypadek opętania, który w późniejszym czasie stał się symbolem światowego horroru. Trudno tu jednak szukać waszyngtońskiej kamienicy, bo ścieżka, którą będzie nas prowadził autor zaczyna się w małym miasteczku Cottage City w stanie Maryland. Nie będzie też młodej Regan MacNeil, która jak się okazuje powstała na potrzeby adaptacji tej historii. Głównym bohaterem, bądź w tym przypadku raczej ofiarą będzie nastoletni chłopiec – Robbie Doe – to jego historia.
„Egzorcysta” Troya Taylora to książka, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Niby znałem ten przypadek, a jednak nie do końca. Jak się okazuje, mocno, nie do końca. Czytając tę historię mimowolnie doszukiwałem się podobieństw względem późniejszych adaptacji. Podobieństw, szczególnie tych plugawych i o dziwo, całkiem sporo z tego typu aktów została tu przytoczona. Plucie niewyobrażalną ilością wydzielin, obsikiwanie łóżka oraz symulowanie masturbacji podczas modlitw wchodzących w skład egzorcyzmów, to zachowania z którymi duchowni stykali się podczas kolejnych sesji. Większość z tych wydarzeń, została potwierdzona przez żyjących jeszcze naocznych świadków, a pozostała część została zapisana w Dzienniku egzorcysty prowadzonym przez ojca Bowderna, który wówczas prowadził ten przypadek.
Sam proces egzorcyzmów Robbiego Doe, zajmuje większą część książki, przez co autor udowadnia, że przypadek ten był mozolny i długi, o czym równie dobrze może świadczyć przewijająca się w nim ilość duchownych – zarówno Jezuitów jak i Braci Aleksjanów z St. Louis. Mam jednak wrażenie, że niewiele miejsca, czy też czasu, zostało poświęcone rodzinie, tzn. są, uczestniczą w transportach chłopca pomiędzy punktami, informują o kolejnych atakach. Mimo to, brakowało mi relacji z ich punktu widzenia, bądź też, po prostu ta treść zniknęła na tle otwartej walki.
„Egzorcysta” Troya Taylora to bogate studium przypadku. To opowieść, która wywraca do góry nogami obraz, którym żyłem latami. Rzuca nowe światło, choć w tym przypadku bardziej odpowiedni będzie cień i mrok i ciągle wiele pytań. I choć prawdziwe nazwisko chłopca nigdy nie zostało przez autora odtajnione, podobno można je już dawno znaleźć w sieci. Nie zamierzam szukać, niech zostanie tam gdzie jest… jak najgłębiej.