Cóż za wymowny tytuł: Mam czas dla dziecka. Z jednej strony można zapytać: Czy to możliwe, że mając dziecko, dzieci - nie ma się jednocześnie dla niego/ dla nich czasu? Z drugiej – właśnie dziś, gdy człowiek goni sam już nie wie za czym, pilnuje pracy, bo wiadomo, że o nią trudno, nadgania zaległości w domu, co chwila wyjeżdża na „bardzo ważne” konferencje i szkolenia, bo przecież nie można powiedzieć szefowi – „nie”, że niby mąż, że dom, a przede wszystkim dzieci - skubie się tego czasu dla wszystkiego i wszystkich po trochu….a jednak. Autorka uzmysławia, że pewnych rzeczy w przyszłości nie da się nadrobić, a jeśli nawet z różnych przyczyn tego czasu dla dziecka nie ma dużo, trzeba się postarać wykorzystywać go najefektywniej – w myśl zasady, że nie liczy się ilość, ale jakość. Nie ma w tej książce żadnej nachalności, jaką niekiedy daje się odczuć w różnego rodzaju poradnikach. Jest za to przystępnie przedstawiona analiza pedagogiki Rudolfa Steinera, z którą można się zgadzać bądź nie. I są bardzo budujące wartościowe pomysły na to jak czas z dzieckiem spędzać. Książka trochę nie nasze czasy. Bo co niektórych może zaszokować jej zawartość. Dziś, gdy półki sklepów uginają się od najróżniejszych i coraz wymyślniejszych zabawek, gdy pokoje dziecięce pękają w szwach od tych wszystkich lalek, samochodów, klocków – autorka konsekwentnie, w myśl nauk Rudolfa Steinera – proponuje …powrót do natury. Zabawa bez zabawek? Ależ nie, jest za to propozycja zrobienia zabawek samodzielnie bądź z dziećmi, z naturalnych materiałów. Miałam okazję (blisko 18 lat temu) zobaczyć w Monachium przedszkole waldorfskie. Bez tradycyjnych zabawek. W tamtych czasach, kiedy w Polsce dopiero pojawiały się te wszystkie „cuda” przemysłu zabawkowego, mogło trochę dziwić, dlaczego niemieckie społeczeństwo – bogate przecież, które mogło sobie na to wszystko pozwolić, mogło konsumować najnowsze i najpiękniejsze dobra, szło w zupełnie inną stronę. Co ciekawe i ważne – powrót do korzeni, do natury, nie był i nie jest absolutnie wymysłem czasów współczesnych, ludzi znudzonych dobrobytem i dużymi pieniędzmi. Pierwsza szkoła waldorfska powstała blisko dziewięćdziesiąt lat temu – w Stuttgarcie. Dziś na świecie działa ponad tysiąc takich placówek. W Polsce istnieją również. Autorka przez długie lata pracowała w żłobku waldorfskim w Holandii. Ta książka to wynik wnikliwych studiów jak i bagażu doświadczeń, obserwacji podczas pracy z dziećmi – dlatego tak bardzo cennych. W książce znajdziecie mnóstwo informacji na temat dzieci najmłodszych i ich rozwoju.
To co ważne w pedagogice waldorfskiej to rytm dnia, rytm codziennych zajęć oraz rytm roku. Książką ma rozdziały – pory roku. Zaczyna się zimą, kończy jesienią. Barbara Kowalewska opisuje dokładnie wszystkie ważne święta, które ten rytm wyznaczają. I to nie tylko te najbardziej znane i popularne. Są tutaj: Trzech Króli, Matki Boskiej Gromnicznej, Popielec, Topienie Marzanny, Wielkanoc, Wniebowstąpienie, Zielone Świątki, letnie przesilenie słońca, św. Jana, Matki Boskiej Zielnej, równonoc jesienna, św. Michała, święto zmarłych, św. Marcina, zimowe przesilenie słońca, Boże Narodzenie, Karnawał. Każde ze świąt jest dokładnie opisane, są propozycje, także kulinarne, jak obchodzić dane święto. Na przykład Adwent to nie gotowy kalendarz adwentowy z supermarketu. To spirala z gałązek jodłowych i jabłek, to własnoręcznie zrobiony kalendarz z kartonu przyozdobiony rysunkami, orzechowy łańcuch niespodzianek, własnoręcznie zrobione świece, witraże z bibułki. Osobny rozdział to lalki szmacianki – jakże inne od tych, które można kupić w sklepie. Jak się okazuje – dla wielu dzieci to lalki … na całe życie. Krok po kroku dowiadujemy się, jak taką lalkę zrobić. Zależnie od pory roku, autorka wplata ciekawe propozycje na daną porę roku – wiosna to na przykład buszowanie w kuchni. Potrawy nietypowe, raczej takie, jakie znają nasze babcie z dzieciństwa – ale czemu nie spróbować: zupy z młodej pokrzywy, liści i kwiatów smażonych w cieście, jadalnych kwiatów w sałatce. To obserwacja kiełkujących nasion, malowanie pisanek, robienie ogrzewaczy do jajek, wycinanki do dekoracji wnętrz, gołąbki z kartonu, małe prezenty dla dzieci od dzieci: laleczki i krasnale, laleczki z przędzy wełnianej, laleczki i zwierzaki z gręplowanego runa, z pomponików, krasnale zrobione na drutach, z filcu i koralików, konie ze skarpety, zabawki z kartonu, z pudełek od zapałek, drzewa, wachlarze, namioty, pióropusze indiańskie, nawet perfumy z piwonii domowej roboty. Nie sposób wszystkich pomysłów wymienić. Na końcu – są też przykłady zabaw słowno – muzycznych, np. zabawy paluszkowe, śpiewanki, wyliczanki, teatrzyk na stole. Dla tych, których zainteresowała tematyka – bogata bibliografia i zapowiedzi wydawnictwa na najbliższy czas.
Książka zapoznaje z charakterystycznymi dla waldorfskich placówek materiałami: jak wosk pszczeli do lepienia, drewno, runo owcze. Wyjaśnia ich przeznaczenie, symbolikę. W przedszkolach waldorfskich nie znajdziecie klasycznych kolorowanek. Dzieci malują rozcieńczonymi farbami wodnymi zachodzące na siebie barwne plamy. Nie ma w tych placówkach telewizora, za to opowiada się baśnie. Właśnie tak – opowiada a nie czyta.
Sama łapię się na tym, że chciałabym Wam przekazać jak najwięcej informacji na temat samej pedagogiki i technik stosowanych w waldorfskich placówkach. Trochę przypomina mi to zwierzenie mojego wykładowcy ze studiów, który opowiadał, jak został kiedyś poproszony przez polskich rodziców o tłumaczenie spotkania z waldorfskimi rodzicami z Niemiec. Opowiadał o tym, jak to spotkanie z biegiem czasu przestawało być tylko tłumaczeniem, a powoli stawało się fascynującą rozmową o fascynujących rzeczach. Miało trwać dwie godziny, a trwało prawie cały wolny dzień. I jeszcze było mało.
Książka przystępnie napisana, ciekawa, z licznymi przykładami z życia codziennego. Autorka jest pasjonatką pedagogiki waldorfskiej, sama wychowywała swoje dzieci w tym duchu i tę pasję tutaj wyraźnie się odczuwa.