Zanim zadebiutował zbiorem opowiadań, zanim zachwycił powieściami „Przeklinam rzekę czasu” i „Kradnąc konie”, imał się rozmaitych zajęć. Był pracownikiem fizycznym, księgarzem, tłumaczem i krytykiem literackim. Per Petterson, bo o nim mowa, jest dziś znanym norweskim prozaikiem. Jego książki tłumaczy się na wiele języków i nierzadko obsypuje nagrodami literackimi. Dotychczas w Polsce wydano dwie powieści tego twórcy. Teraz doczekaliśmy się publikacji jednego z jego wcześniejszych dzieł pod tytułem „Na Syberię”.
Ta metaforyczna podróż na Syberię ukazuje losy pewnej kobiety. Poznajemy miejsce jej zamieszkania – północną Danię, okres jej dzieciństwa i dorosłości, ale jej imię pozostaje dla nas tajemnicą. Życie ów bezimiennej bohaterki naznaczył jutlandzki krajobraz: marznące morze, silne wiatry i ostre mrozy, oraz oschłe stosunki rodzinne. Jedyną bliską jej sercu osobą jest brat Jesper. To z nim się bawi, z nim spędza większość chwil, przy nim zasypia i przy nim się budzi. Jesper jest wszystkim w mroźnym życiu małej dziewczynki. Gdy wybucha wojna ich drogi się rozchodzą. Nasza bohaterka nie potrafi nawiązać żadnych głębszych relacji z innymi ludźmi, zwłaszcza z mężczyznami. Samotna i zagubiona, w wieku dwudziestu trzech lat, stwierdza, że życie się dla niej skończyło…
Powieść ta w dużej mierze traktuje o sile bratersko-siostrzanej miłości. Jesper i bezimienna niewiasta. Brat i siostra, których historie stanowią szkielet całej opowieści. Więź, jaka ich łączy jest niezwykle silna, pełna napięć i uczucia. Momentami ich relacje przypominają bardziej obcowanie kobiety i mężczyzny, aniżeli rodzeństwa… I tutaj można odnieść wrażenie, że chyba sam autor nie był pewien, w jaką stronę poprowadzić bohaterów. W miarę jak dojrzewają, zmienia się ich zapatrywanie na świat, zmienia się rzeczywistość w której żyją, zmieniają się i oni. Siostra staje się młodą damą, a brat odważnym młodzieńcem. Czasami na linii tych dwóch podmiotów iskrzą emocje. Nie tylko te wywołane wojną, strachem o drugą osobę, ale i te bazujące na bliskości, tęsknocie za ludzkim ciepłem. Granica jednak nie zostaje przekroczona. Pozostaje w fazie wzajemnej fascynacji. Upust znajduje w jednym fragmencie, kiedy to siostra relacjonuje: „Wtulam policzek w jego dłoń, najpierw lekko, potem mocniej. Stoimy tak, Jesper dotyka czołem mojej skroni, jego koszula muska moje nagie piersi, przysuwam się do niego, nie oddycham”. Intymność i żar tego opisu malują się naprawdę wyraziście na tle chłodu bijącego z całej powieści…
A chłód ten czuć już od pierwszych stron. Głównie niosą go ze sobą kolejno pojawiające się postacie i wątki. I tak na przykład - w książce poruszony zostaje dość już znany motyw fanatyzmu religijnego. Nie jest on jednak potraktowany w sposób wyczerpujący, występuje raczej na uboczu. Osobą skrajnie religijną jest matka głównej bohaterki, która godzinami gra na pianinie i śpiewa psalmy własnego autorstwa. Dla domowników jest to „rozrywka” raczej drażniąca aniżeli bawiąca. Wyraźnie widać, że pomiędzy matką a resztą rodziny występuje swoista bariera. Nikt nie próbuje jej przekroczyć, ani usunąć. Nasza bohaterka zdobywa się jedynie na podsumowanie: „Moja matka widziała świat obrazami, a obrazy pochodziły ze starego Testamentu”.
Ojciec także żyje we własnym świecie. Nie potrafi okazywać uczuć. Lęk o dzieci przejawia się u niego skrajną agresją. Wszelkie niepowodzenia przeżywa w samotności. Bije od niego takim samym chłodem, co od matki i otoczenia.
Tak zarysowuje się krajobraz, w którym przyszło dorastać rodzeństwu. Oziębłe stosunki rodzinne, samobójstwo dziadka, nadchodząca wojna, a do tego przeszywające zimno miasta. W taki sposób Petterson oddziałuje na czytelnika, wprowadzając go w nurt surowej i przygnębiającej narracji. Narracji kobiecej sterowanej z męskiego punktu widzenia. Za sprawą czego, nie brak w książce fragmentów dosadnych, pozbawionych delikatności, czy sentymentu. Narratorka bez skrępowania mówi: „ pocę się pod pachami, w kroczu”, bez skrępowania też opisuje wymioty, czy dyndające nad rzędami krowich zadów zwłoki dziadka. Przez co jawi się jako osoba zdominowana przez wieczną zmarzlinę i tą w swoim wnętrzu i tą zewnętrzną.
Pozbawiona imienia i rodzinnego ciepła, marzy o wyjeździe na Syberię – do lepszego świata, świata ze swoich snów. To pragnienie może dziwić, wszak Syberia to mroźna kraina… A więc bohaterka upatruje szczęścia w chłodzie większym niż to, do którego przywykła. Świadczyć to może o jej zagubieniu, O nieumiejętności odnalezienia właściwej życiowej drogi. Życiu z poczuciem „kiedyś”, a nie „teraz”. Gdyż to „teraz” jej nie odpowiada, a niestety brak jej pomysłu na udane jutro. Podróż na Syberię ma więc wymiar symboliczny. Kilkudziesięcioletnia narratorka obrała zły kierunek, pozostawiając Syberię tylko w sferze swojej wyobraźni.
Skąd ta pustka życia, skąd to zagubienie…? Można by się doszukiwać jego przyczyn w wojnie. Tylko, że ów druga wojna światowa po części w Danii jest i po części jakby jej nie było. Zwłoki pięciu duńskich żołnierzy na granicy, to nie ofiary wojny, lecz morderstwa. W radiu premier przekonuje obywateli by zachowywali się naturalnie. Po drogach jeżdżą żołnierze z karabinami, ale można w nich rzucać gnojem, można i ich wyzywać, więc trochę to wszystko dziwne… Właściwie nie widać większych zniszczeń, nie ma walk, wszystko jest jakby odległe, zagrożenie gdzieś się czai, ale nie wiadomo gdzie. A mimo to jednak coś zostaje zrujnowane. Wojna rozdziela zżyte ze sobą rodzeństwo. Jasper opuszcza siostrę, nie wziąwszy nawet ich wspólnej fotografii. Ta nagła rozłąka, zmusza bohaterkę do samodzielności, a z tą, ona sobie kompletnie nie radzi…
Zarówno fabuła jak i forma książki Pettersona wskazywałyby, że jest to powieść psychologiczna. Bohaterka wspomina swoje dawne życie, dzieli się własnymi przeżyciami, emocjami, opisuje relacje z innymi ludźmi. Jednak czegoś tu brakuje. Tej przysłowiowej kropki nad „i”. Opis relacji rodzinnych jest dość niespójny. Życie wewnętrzne bohaterki nie jest dostatecznie rozwinięte, jej przeżycia zaś pozbawione są wyrazistości. Właściwie nie wiemy jakie mechanizmy żądzą jej psychiką. Wszystko to pozostaje w zalążku. Ukazane połowicznie, a momentami całkiem ukryte.
„Na Syberię” odbieram jako książkę dobrą, rozwijającą się wraz z upływem stron, jednak snującą się powoli. Brak w niej nieoczekiwanych zwrotów akcji. Monotonię niektórych treści przerywa dosadny opis i tak to spokojnie idzie dalej. Drażnić trochę mogą liczne nazwy ulic, miejscowości, miejsc, przedmiotów, które mało tego, że brzmią obco, to dodatkowo są beznamiętne. A niestety (dla niektórych) autor ma skłonność do dokładnego opisu tras, jakimi poruszają się bohaterowie – z uwzględnieniem miana każdej kolejnej ulicy, skwerku, czy zakładu. Dla jednych może to być wspaniała wyprawa po skandynawskich krajach, dla innych niepotrzebna wielość nazewnictwa.
I choć nie tego się spodziewałam sięgając po powyższą książkę, to nie czuję rozczarowania. Pierwsze spotkanie z twórczością Pettersona nie było łatwe, jednak nie przytłaczało, nie gorszyło, ani też nie skłaniało do odłożenia lektury. Wręcz przeciwnie. A skoro doszłam do takiej, a nie innej konkluzji, niech i takie będzie zakończenie: Książkę, której nie możesz odłożyć, czytaj!