"Chcę ciała, ciała, ciała, a dostaję duszę, duszę, duszę, w której duszę, duszę, duszę się!”.
Przerażająca, przepełniona makabrycznymi opisami, wywołująca odruchy wymiotne – taka jest właśnie fabuła książki Marka Susdorfa. Książki, która z pewnością nie znajdzie swoich odbiorców wśród wierzących katolików, czy nieco wrażliwszych na zbyt krwawe i odstręczające opisy czytelników. Zanim otrzymałam możliwość zapoznania się z tym dziełem, przewidywałam, że będzie to wielkie wyzwanie literackie. Nie sądziłam jednak, że niecałe sto stron tej prozy, wpłynie na zahamowanie mojego apetytu na dłuższy czas. W zasadzie to nie wiem, czy lepiej czytać tę książkę z pełnym żołądkiem czy jednak z pustym. W każdym bowiem przypadku, dzieło to wywoła w Was torsje, które trudno opanować.
Marek Susdorf, rocznik 1985, to absolwent slawistyki Uniwersytetu Gdańskiego, a także studiów podyplomowych z redakcji tekstu na Uniwersytecie Warszawskim i gender studies PAN. Autor od kilku lat związany jest ze stołecznym środowiskiem teatralnym. Jego zainteresowania to literatura, muzyka, socjologia i antropologia. "Dziennik znaleziony w błękicie" to drugi tom planowanej trylogii, wydany tuż po "Dzienniku znalezionym w piekarniku".
Mladi, dwudziestosześcioletni homoseksualista z dwoma tytułami magistra i biegłą znajomością aż trzech języków obcych, pracuje w urzędzie. Bohater pięć lat temu został opuszczony przez swojego kochanka - Starijego, mającego dla niego atrybuty boskości. Mladi od czasu rozstania nie potrafił sobie ułożyć życia, dlatego też bohater w celu definitywnego rozliczenia się z przeszłością, podstępem upija swojego byłego partnera i umieszcza go w wilgotnej piwnicy swojego domu. Tam dokonuje przerażającej, prywatnej Pasji, porównując Starijego do samego Chrystusa.
"Dziennik znaleziony w błękicie" to książka z błękitem w tytule i błękitną okładką, w środku niestety zabarwiona na czerwono, w której poczujecie rdzawy zapach krwi. Zapach ten będzie Wam towarzyszył od pierwszej do ostatniej strony tej minipowieści, wywołując skrajne uczucia. Dlatego uprzedzam z góry, nie jest to książka dla wrażliwych czytelników, dla których zbyt brutalne opisy są nie do przejścia. Zapytacie dlaczego? Otóż Mladi, narrator swojej historii, znęca się psychicznie i fizycznie nad swoim byłym kochankiem, stwarzając pozory Pasji. Zakneblowanie chłopaka, wlewania wrzątku do przełyku czy jedna z najbardziej wyrafinowanych tortur, jak połączenie jabłka i żyletek – to brutalne, opisane z rzetelnym oddaniem wszelkich szczegółów tortury, które w połączeniu ze specyficznym językiem – tworzą upiorną całość, która niewątpliwie przytłacza. Przytłacza ukazaniem wstrętu do ludzkiego ciała i wszelkich wydzielin, jakie człowiek w ciągu swojego życia oddaje światu. W przypadku tej lektury, nie jest niestety tak, że po przeczytaniu ostatniej strony zapomnicie o tej historii. Wręcz przeciwnie, Marek Susdorf swoją prozą prowokuje i ta prowokacja mu się niewątpliwie udaje.
Dzieło autora oprócz warstwy ukazującej brutalny akt zemsty dokonanej pod wpływem pielęgnowanej w sobie obsesji, jest także widoczną polemiką pisarza z esencją religii. Wielość metaforycznych odwołań, cytatów z pieśni śpiewanych w Kościele, czy nawet odwołań do religijnych obrazów – powodują mieszanie się ze sobą sfery sacrum i profanum. Marek Susdorf bowiem widocznie nie zgadza się z tym, co wiara w Boga zrobiła z naszym ciałem. Polemizuje z duchowością wynoszoną na piedestał przez wyznawców religii poprzez przedstawienie cielesności, jako moczu, kału, wymiocin czy potu. Czegoś, co stanowi naszą część, a w obecnych czasach spychane jest w odmęty zapomnienia. A wszystko to ukazane w dość kontrowersyjny sposób, który niewątpliwie zapada w pamięć.
Proza Marka Susdorfa to specyficzny styl językowy pełen ukrytych metafor, powtórzeń czy zapadającej w myślach konstrukcji niektórych zdań. Nie jest to łatwy przekaz i z pewnością niektórych czytelników już na wstępie odrzuci taka forma. Trzeba jednak przyznać, że dość nietypowa narracja przy jej bliższym poznaniu zyskuje na wartości, doskonale współgrając z całym, dość kontrowersyjnym przekazem dzieła.
Pewnie wielu z Was po przeczytaniu moich spostrzeżeń na temat książki Marka Susdorfa stwierdzi, że szkoda czasu na lekturę pełną brutalności, dosadnych opisów wywołujących torsje i krytyki utraty cielesności. Dla mnie było to zupełnie nowe doświadczenie literackie, w którym błękitny kolor, kolor boskości nabrał zupełnie nowego znaczenia. Uwielbiam takie uczty, nawet jeśli mam po nich daleko posuniętą niestrawność.