Wróciłem po latach do klasyka czarnego kryminału, wysłuchawszy audiobooka w poprawnej interpretacji Piotra Wyszomirskiego, niestety jakość nagrania była słaba. Zadałem sobie pytanie, czy proza Chandlera wytrzymała próbę czasu, bądź co bądź rzecz została wydana w 1943 r. Odpowiedź jest pozytywna. Intryga kryminalna trzyma się dobrze, postacie są wyraziste, przede wszystkim broni się język, mamy sławne 'czandleryzmy' czyli specyficzne porównania będące znakiem rozpoznawczym stylu autora.
Cała rzecz zaczyna się tak, że Philip Marlowe, prywatny detektyw i bohater Chandlera, jest wynajęty przez biznesmena w Los Angeles, aby wytropił mu żonę, którą zaginęła miesiąc temu, ostatni raz widziano ją w górach nad jeziorem, gdzie businessman ma domek, Marlowe jedzie nad jezioro, a potem już leci: trup, skorumpowani gliniarze, nasz detektyw tradycyjnie dostaje po łbie i zostaje aresztowany, mimo to elegancko rozwiązuje zagadkę kryminalną.
Po latach rzuciło mi się w oczy jak Chandler przedstawia głównych protagonistów. Mamy oczywiście złe kobiety, czyli femme fatale. A te złe kobiety u Chandlera to już takie do imentu: szastają pieniędzmi, piją, puszczają się, hazardują na potęgę, jeszcze na dodatek kleptomanki. Coś mi się widzi, że autor miał prywatne problemy z płcią piękną... Z drugiej strony owe damy są bezwzględne, zimne, inteligentne, konsekwentne; owijają sobie mężczyzn wokół palca. A faceci u Chandlera całkiem nieciekawi: pijacy, babiarze, niemrawi businessmani nieporadnie pozujący na twardzieli, lub tak zakochani, że kobieta robi z nimi co chce. Oczywiście wyjątkiem jest Marlowe, ten to nie da sobie w kaszę dmuchać. Tak, że książkę można odebrać jako manifest feministyczny.
A jeśli chodzi o 'czandleryzmy', czyli specyficzne porównania, będące znakiem firmowym Chandlera, to mamy ich trochę (chociaż w „Żegnaj laleczko" były lepsze): „Krawędzie złożonej chusteczki w kieszonce na piersiach wydawały się tak ostre, że można by chyba nimi kroić chleb.” Albo: „Spluwaczka tak wielka, że zmieściłby się w niej cały zwinięty wąż przeciwpożarowy, dotykała prawej nogi mężczyzny.” Lub: „Śmierdziałem dżinem. Nie tak normalnie, jakbym wypił cztery czy pięć kieliszków jakiegoś zimowego ranka przed wyjściem z łóżka, ale tak, jakby Ocen Spokojny składał się z czystego dżinu, a ja bym go przepłynął wpław.”
Słuchałem audiobooka w słabym tłumaczeniu Adama Kaski (a tłumaczeń tej książki jest kilka). Zdarzają się tam zwroty dziwaczne typu 'odśrubował zakrętkę butelki'. Niestety, nie ma Chandler szczęścia do tłumaczy, traktuje się go jak podrzędnego autora kryminałów, a to przecież klasyk i zasługuje na dobrą, uważną translację. Niemniej to wciąż kryminał wart lektury.