Autora nie trzeba nikomu przedstawiać, więc z wielką chęcią sięgnąłem po tę książkę. Cóż, przykro to przyznać, ale z lekka się rozczarowałem. Może przez niepotrzebne zachęty typu : "Nowy thriller twórcy Hannibala Lectera" – czego można się po tym spodziewać, chyba tylko tego, że będzie więcej, mocniej, mroczniej, po prostu: "bardziej". A okazuje się, że raczej wszystkiego jest „mniej”.
Mamy w miarę spokojną historię prób odzyskania złota po Pablo Escobarze. Oczywiście każdy z bohaterów ma swoją mroczną przeszłość, niektórzy nawet teraźniejszość, ale to już jednak nie to samo. Nie ma tak wszechobecnego i inteligentnego zła. Dostajemy raczej pospolitych przestępców, którzy wprawdzie unikają wymiaru sprawiedliwości (czy samej sprawiedliwości), ale do czasu.
Nigdzie nie czaję się potwory, chyba, że mamy na myśli krokodyla słonolubnego, który zasmakował w ludzkim mięsie, ale takich przykładów było już mnóstwo. No może tylko bardziej precyzyjnie dowiemy się w jaki sposób konsumuje i zostawia resztki na przyszłość. Przykro mi to mówić, ale nie ma również spektakularnych zwrotów akcji, dramatycznych zmian, niespodziewanych zdarzeń. Taka trochę linearna akcja wartko biegnąca od początku do końca.
Trochę też nie do końca przekonuje mnie ta zaślepiająca pasja i chęć posiadania złota wartego 25 milionów dolarów. Nie, kwota przeogromna i niewyobrażalna dla mnie, ale jeżeli wziąć pod uwagę koszty, które trzeba ponieść na zdobycie skarbu, w konfrontacji z „utraconymi zarobkami”, to jedyne co przychodzi mi na myśl, to stara prawda, że złoto oślepia ludzi i doprowadza do zguby. Może i tak jest, kto to wie?
Co mi przypadło do gustu? Chyba to, że w efekcie więcej tu sprawiedliwości niż wymiaru sprawiedliwości. Czyżby wszyscy i wszędzie wątpili w to, że system da radę? Nie można też odmówić autorowi umiejętności pisania i zainteresowana akcją. Książka wciąga, ale nie jest wybitna. Tak jakby autorowi nagle zabrakło kasy i szybko coś wyprodukował, żeby zarobić te „parę dolarów”. Od takich autorów wymagamy jednak o wiele więcej.
Inna ciekawostka zwróciła moją uwagę. W pewnym momencie autor opisuje dzielnicę latynoską w Miami i przedstawia sąsiadów w taki oto sposób : syn jednego został prawnikiem, drugiego lekarzem, córka trzeciego dentystką, ktoś inny też zdobył solidne wykształcenie. Imponuje mi to, że emigranci za wszelką cenę chcą wykształcić swoje dzieci, żeby one mogły osiągnąć więcej. W ogóle imponuje mi to, jak ludzie chcą się kształcić, po to, żeby coś osiągnąć. No i takie jakieś konkretne zawody (nie socjolog, psycholog czy tym podobne). Wynika z tego, że w każdej książce można coś znaleźć wartościowego – takie właśnie przesłanie. Oby ktoś jeszcze z niego chciał skorzystać.
Świat jest (niestety) pełen zwichrowanych ludzi pełnych nienawiści, ze zniszczoną psychiką. W czarnym świecie Harrisa jest ich mnóstwo i mnóstwo jeszcze czeka na opisanie, na wciągnięcie w kolejne opowieści. Tutaj każda negatywna postać jest inna od tych w poprzednich książkach, więc fantazja autora nadal działa. Zresztą może to nie fantazja, może to po prostu czerpanie z rzeczywistości, z otaczającego nas świata? Tylko jaki świat się z tego chaosu wyłania?
Niestety nie przesłoni mi to wszystko niedosytu, jaki odczuwam po tej lekturze. To o wiele, wiele za mało. Niestety, ale od takich autorów można wymagać więcej, znacznie więcej. Co nie oznacza, jak już wspomniałem, że nie warto jej przeczytać.