Nie jestem znawczynią (a więc nie mogę być też miłośniczką) twórczości rodzeństwa Brontë. Z ich książek przeczytałam tylko Wichrowe wzgórza – i to dawno, bo ponad 20 lat temu. Po lekturze Na plebanii w Haworth jest wielka szansa na zmianę tego stanu rzeczy. Chęci ku temu rosły z każdą przeczytaną stroną dzieła Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, zabraknąć może jedynie czasu. Mimo tych zaległości czytelniczych siostry Brontë (głównie one, bo brata słabo kojarzyłam) były oczywiście obecne w mojej świadomości – jako niezwykłe, otoczone aurą tajemniczości osoby. Książka ta pozwoliła mi dokładnie poznać źródło i przyczyny takiego ich postrzegania, dostarczyła ogromnej porcji wiedzy, wielu wrażeń i wzruszeń. Czytało mi się ją wspaniale – bo jest to wspaniała rzecz. Cudownie napisana, rzetelnie i z zacięciem, bogata w źródła, niepozbawiona emocjonalności i serdeczności wobec bohaterów, ale nie laurkowa. Potrafi autorka nazwać problemy osobowościowe rodzeństwa, jak też wskazać np. pisarskie braki warsztatowe czy wpadki towarzyskie. Jasno mówi o niewybaczalnych błędach popełnionych przez Charlottę przy redagowaniu wyboru dzieł zmarłych sióstr. Największą zaś wartością owej biografii jest możliwość bycia bardzo blisko tych osobliwych, genialnych istot – Charlotty, Emilii, Branwella i Anny Brontë. Możliwość bycia wśród nich na plebanii w Haworth. Nie stania z boku, nie obserwowania spomiędzy stronic książki. Ale rzeczywiście – bycia tam. A także możliwość wstąpienia w głąb wyobraźni, która tak naprawdę była dla każdego z rodzeństwa po prostu jedną z odsłon rzeczywistości – tą najważniejszą. Taką niepowtarzalną okazję stwarza nam autorka ich biografii, którą czyta się jak najlepszą fabularną opowieść. Całkowicie przepadłam w tej historii, wszystko inne poszło w odstawkę.
Rodzeństwo jest tu scharakteryzowane wielowymiarowo. I jako jeden organizm, którego narządy idealnie współgrają ze sobą, i jako odrębne indywidualności. W obu przypadkach jest to charakterystyka fascynująca. Najwięcej uwagi poświęca autorka Charlotcie, co wydaje się zrozumiałe – przeżyła ona swoje rodzeństwo, najwięcej doświadczyła i napisała, prowadziła korespondencję z wieloma osobami, zmieniła się na przestrzeni lat, osiągnęła literacki sukces oraz na krótko, ale jednak, osobiste szczęście. Nie ma się jednak poczucia, że pozostali są pominięci czy pisze się o nich mniej albo niedokładnie. Należy też wspomnieć o ciekawych wizerunkach osób, które na różnych etapach odgrywały istotną rolę w życiu brata i sióstr. Poza tym, że oni sami byli dla siebie niesamowicie istotni, szczególna postać to ojciec, Patrick Brontë. Dla Charlotty na przykład, która choć z trudnością, to jednak nawiązywała najwięcej kontaktów – ważni byli profesor Heger, jej przyjaciółki, a następnie wydawcy.
Bohaterką książki jest wreszcie tytułowa plebania, ów szary kamienny dom. Miejsce ważne i ukochane, formujące rodzeństwo. Ale stosunek do domu każdego z dzieci pastora Brontë był jednak różny. Charlotta z czasem, po wielu latach, nauczyła się z domu wyjeżdżać i poza nim czuć się nawet całkiem znośnie i swobodnie. Zaś dla Emilii plebania i jej otoczenie (wrzosowiska) stanowiły jedyną przestrzeń, w której mogła przebywać i funkcjonować bez szkody dla własnej psychiki.
Prawdopodobnie odebrałam tę książkę dość osobiście ze względu na moje odwieczne marzenie o byciu kimś wyjątkowym i częste pragnienie odosobnienia. To moje osobiste podejście nie oznacza jednak oceny na wyrost. Absolutnie nie. Jest to po prostu świetna książka napisana przez nieprzypadkową osobę. Autorka przytacza obszerne fragmenty korespondencji rodzeństwa i prac na jego temat. Pięknie i wciągająco prowadzi czytelnika od pierwszych prób literackich (a właściwie należałoby powiedzieć – od stworzenia pierwszych literackich światów) do tych dojrzałych. Pokazuje wpływy, inspiracje, źródła i etapy kształtowania się pisarskiego oblicza, dobre i złe decyzje podjęte w tym zakresie. Pisze o codziennych, przyziemnych zmaganiach z życiem, o troskach materialnych i o trudnych doświadczeniach osobistych – na plebanii w Haworth dobrze przecież zadomowiły się choroba i śmierć.
Podsumowując – czytajcie, nie pożałujecie. Ta książka rodzi chęć sięgnięcia po twórczość autorów, o których opowiada, a to znaczy, że jest naprawdę dobra.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl