Plotka mówi, że gdy Szatan namówił Ewę do ucieczki z domu, wyglądał jej niecierpliwie u bram Edenu. Gdy wreszcie padła mu w objęcia, ciągnąc za sobą tego głupka Adama... To dla Szatana musiał być najbardziej miażdżący światopoglądowo dzień w jego życiu.
Czytając drugi tom "Ravenels" czułam się jak ten Szatan. Miałam przemożne wrażenie, że zaszło nieporozumienie i czytam zupełnie inną książkę. Kleypas zamieniła wdzięczny romans historyczny w pośledniego gatunku erotyk. Negatywne doznania wspomaga dyskusyjna praca tłumacza. Zaganiacz? Rżnąć? Wydupczyć? Ujeżdżać? Pani tłumacz, do jasnej cholery...! To jest salonowa Anglia XIXw.! Nie można było inaczej? Tylko tak... po prostacku, trywialnie, jak szybki numerek w szopce za remizą? Bardzo to jest niefajne.
Rhys Winterbourne ukradł mi serce w "Nieczułym rozpustniku" i samą książkę również. To ten typ bohatera do którego śmieją się oczy a ręce same wyciągają. W "Buntowniczce" ten inteligentny, szorstki a jakże uczuciowy mężczyzna jest własną karykaturą. Między uszami hula mu wiatr a rozum buja się gdzieś w okolicach pasa. Patrzyłam na postać Rhysa ze zgrozą i nie wierzyłam w to, co widzę. Podobnie rzecz wygląda z Helen Ravenel. Ta chowana (dosłownie) w cieplarnianych warunkach panna prawie dostaje spazmów pod żarem pierwszego pocałunku. Niemalże mdleje, ucieka z płaczem, by niedługo potem ochoczo i z wigorem oddać się przedmałżeńskim igraszkom we dwoje. I to też jest takie ni w pięć ni w dziewięć. Za dużo jest w "Buntowniczce" seksu i za mało treści właściwej. A szkoda, bo na drodze do szczęścia Kleypas ustawiła swoim bohaterom kilka iście piekielnych przeszkód. Co z tego. O osi "Buntowniczki" stanowi drażnienie międzynóża. Wszystko inne się rozmywa i przestaje mieć znaczenie.
Staje się zapychaniem stron pomiędzy. Doskonale rozpisane lokacje, świetnie oddane osobowości bohaterów drugoplanowych, sprytny i bezwzględny wróg, interesy Rhysa, przyjaźnie pojmowane bardzo materialnie, sztywne ramy konwenansu i ówczesnych norm obyczajowych, co czyni społeczny status Helen co najmniej dwuznacznym - wszystko to można było związać w ekscytującą całość. I wszystko to ginie w zalewie - co tu kryć - zwykłego pieprzenia. Chcę wierzyć, że "Buntowniczka" to wypadek przy pracy. Że Kleypas przez chwilę uległa modzie i że więcej się to nie powtórzy. Czekam na ciąg dalszy, bo autentycznie polubiłam gromadkę z Eversby Priory, ale nie jestem wolna od obaw. Trochę się tej kolejnej części boję. "Buntowniczka" przekonująco wypada jako pisana byle jak i tłumaczona "na odwal się". Niewielki jej ułamek czytałam z przyjemnością - i dostarczył mi on wrażeń, relaksu i satysfakcji z lektury. Jednakże lwiej jej części towarzyszyło poczucie zawodu i rozczarowania.