Uwielbiam pisać o książkach, które uczą, fascynują i wzruszają zarazem. W czasach masowej beletrystyki trudno jest wyłuskać historię, która swą prawdziwością i szczerością porusza do głębi i zapada w pamięć. Zatem tym bardziej się cieszę, że mogę przedstawić Wam Niedźwiedzia Wojtka – niesamowitego żołnierza w armii generała Andersa. Jego niesamowite dzieje opisane są w książce Aileen Orr „Niedźwiedź Wojtek”.
Jak Wojtek trafił do wojska? Stało się tak dzięki tabliczce czekolady, scyzorykowi i puszce konserwy wołowej. Te luksusowe, jak na wojenne czasy towary stały się kartą przetargową, dzięki której stacjonujący w Iranie żołnierze 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2 Korpusie Polskim odkupili małego wówczas niedźwiadka od irańskiego chłopca. Tym sposobem oszczędzili „misia” od czekającego go nieszczęsnego losu zwierzęcia cyrkowego. Było to w roku 1941. Tej futrzanej „znajdzie” nadano imię Wojtek, które oznacza szczęśliwego wojownika. Na opiekuna Wojtka wyznaczono Piotra Prendysa, który za pomocą wrodzonej cierpliwości doskonale nadawał się do tej roli. Między żołnierzami a niedźwiedziem szybko narodziła się przyjaźń.
Olbrzymi urwis
Wojtek rósł bardzo szybko. Z niewinnego niedźwiadka stał się olbrzymem ważącym około ćwierć tony. Jak na prawdziwego niedźwiedzia przystało miłością Wojtka było jedzenie. Potrafił bezbłędnie wywęszyć pożywienie i gotów był na wszelkie poświęcenie, aby tylko je zdobyć. Było to przyczyną wielu zabawnych zdarzeń, których to niedźwiedź był głównym bohaterem. Ulubionym miejscem Wojtka była wojskowa kuchnia. Pracujący w niej żołnierze szybko nauczyli się szczelnego zamykania drzwi prowadzących do kuchennych włości, gdyż w przeciwnym razie nic by się nie uchroniło przed wiecznie głodnym niedźwiedziem. Wojtek był jednak nieugięty i próbował to coraz to nowych kombinacji dostania się do skarbca niedźwiedzich smakołyków. Pewnego dnia postanowił dostać się do kuchni przez okno. Jego tusza nie niestety nie pozwoliła mu na niewidoczne wślizgnięcie się do pomieszczenia, co efekcie doprowadziło do zaklinowania się w okiennym otworze. Wyswobodzenie Wojtka z tej pułapki nie było łatwym zadaniem, aczkolwiek nauczyło niesfornego misia większej pokory w zdobywaniu pożywienia.
Wojtek był duszą towarzystwa. Lubił być w centrum zainteresowania, a jego rozmiary nie przeszkadzały mu w plataniu figli swoim towarzyszom. Niedźwiedź uwielbiał się bawić i zawsze potrafił sobie znaleźć jakąś rozrywkę. Ubóstwiał wodne zabawy, które zawsze kończyły się ochlapywaniem jego kompanów. Gdy 22 Kompania została przeniesiona nad Adriatyk nowym zamiłowaniem Wojtka stały się zabawy z miejscową ludnością. Do jego ulubionych zaliczało się podpływanie do plażowiczek i wynurzanie się tuż przy nich. Początkowa panika szybko była tłumiona przez niewątpliwy urok osobisty niedźwiedzia. Wojtek przepadał za wypadami na miasto. Był nawet gościem w teatrze i operze, choć przez jego chrapanie oraz bezwstydne puszczanie wiatrów, był on często przez artystów wypraszany.
Żołnierz Wojtek
Ale Wojtek był przede wszystkim żołnierzem, który potrafił dostosowywać się do trudnych i ciągle zmieniających się warunków wojennych. Był wiernym towarzyszem swych żołnierskich braci. Spędzał z nimi czas, pił, jadł papierosy, ale także walczył. Wojtek w swym zachowaniu był bardziej ludzki niż jeden człowiek. Potrafił gniewać się, dąsać, ale przede wszystkim cieszyć się, pocieszać jak i pomagać. W bitwie pod Monte Cassino czynnie włączył się w pomoc przy przenoszeniu artyleryjskich pocisków. Czynem tym zaskarbił sobie szacunek żołnierzy także i z innych kompanii, którzy z dumą po tej bitwie nosili emblematy z Wojtkiem niosącym pocisk. Wojtek był dla nich namiastką normalności. Większość z nich przecież straciła swoje rodziny, domy, przyjaciół. Przebywanie z Wojtkiem pozwalało im na chwilę zapomnieć o otaczającej ich ciężkiej rzeczywistości. Koniec wojny nie przyniósł dla walczących w niej uczestników ukojenia. Wręcz przeciwnie. Po wojnie spora część żołnierzy została przeniesiona na tereny Szkocji. Pozostawieni na obczyźnie nie mieli możliwości powrotu do upragnionej ojczyzny. Polska pod rządami Stalina była dla nich miejscem egzekucji bądź katorżniczej pracy. Część z wojaków postanowiła zaryzykować i wrócić do rodzinnych stron. Zaraz po tym słuch po nich jednak zaginął. Zakończenie wojny stanowiło również kres wojaży i beztroskich przygód dla Wojtka. Przeniesienie jego do warszawskiego zoo zapewne również skończyłoby się zabiciem niedźwiedzia. Dlatego żołnierze 22 Kompanii postanowili oddać go pod opiekę zoo w Edynburgu. Ze łzami w oczach żegnali swojego przyjaciela, chociaż każdy z nich wiedział, że to jedyne słuszne rozwiązanie.
Wojtek zmarł w edynburskim zoo w 1963 roku. Choć od tego czasu minęło już kilkadziesiąt lat dzięki autorce książki Aileen Orr pamięć o nim jest wciąż żywa. Pisarka pamięta niedźwiedzia jeszcze ze swoich lat dziecięcych, zaś jej dziadek regularnie odwiedzał Wojtka w zoo. Razem delektowali się papierosami, z tą różnicą, że dziadek Aileen je spalał, a Wojtek - jadł. Aileen Orr założyła fundację Wojtek Memoriał Trust, dzięki której w Edynburgu powstał pomnik upamiętniający niezwykłego niedźwiedzia.
Z całego serca polecam książkę „Niedźwiedź Wojtek”. Historia ta dostarczy Wam wielu różnorodnych emocji: od śmiechu do łez. Emocji, które warto przeżyć.