Do poradników promujących "pozytywne myślenie" mam stosunek delikatnie mówiąc sceptyczny, ponieważ po pierwsze nie bardzo wierzę w ideę, że wystarczy myśleć pozytywnie, by wywołać pozytywny skutek, a po drugie - i to uważam za poważniejszy zarzut - ponieważ konsekwencją poglądu, że sukces zależy od indywidualnej mentalnej postawy, musi być jednocześnie ten, że także wszystkie niepowodzenia są wyłącznie jej winą. Jednym słowem, jeśli jesteś biedny, chory, zagubiony czy bez perspektyw, to wyłącznie twoja wina, frajerze. Po co myślisz negatywnie? Nie starasz się wystarczająco i tyle.
Jednak książka Normana V. Peale'a jakoś mnie ujęła. Między innymi dlatego, że unika obwiniania ofiary. A także ze względu na otwarcie religijny charakter. Może to zabrzmi dziwnie, ale doceniam konsekwencję w myśleniu autora i nie mam wrażenia, jak w przypadku wielu poradników, że wciska mi on kit. Pastor Peale NAPRAWDĘ wierzy w to, co pisze, wierzy w realność cudów, które się dokonują dzięki jego wersji pozytywnego myślenia - czyli dzięki zawierzeniu boskiej mocy. Inną rzeczą jest, kiedy ktoś mi próbuje wmówić, że Wszechświat tylko czeka, by mnie obsypać złotem (a chwilowo, kotku, kup moją książkę!), a inną, gdy głęboko wierząca osoba z powagą stwierdza, że Bóg wysłuchuje szczerych modlitw. Z tym drugim, nawet jeśli nie podzielam optymizmu autora, trudno dyskutować.
Poza tym wiele proponowanych w książce psychologicznych i terapeutycznych technik, przede wszystkim uspokajania umysłu i wyciszania stresu, opartych jest na solidnych podstawach. To, co zaleca Peale, to w gruncie rzeczy medytacja, praca z oddechem, techniki relaksacyjne, mindfulness i tym podobne rzeczy. A czy używamy do tego mantry, buddyjskich sutr czy cytatów z Biblii, to już kwestia kulturowa. Na pewno chrześcijaninowi z Ohio łatwiej będzie się wyciszyć przy powtarzaniu "Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego" niż "Spójrz, wszystkie rzeczy powracają do swego prawdziwego Ja" albo "Hare Krishna". Poza tym, opisywane przez Peale'a "cuda" nie przychodzą ot tak, podkreśla on konieczność długotrwałej pracy nad sobą, zmiany nawyków, wysiłku. Interwencję Najwyższego widzi on raczej w możliwości wewnętrznej przemiany, dodaniu sił, by zmienić nastawienie. I znów, mogę w to za bardzo nie wierzyć, ale przekaz jest spójny.
Oczywiście, osoba niewierząca może odczuć irytację, czytając, że chodzenie do kościoła i modlitwa są zdrowe i zapewniają szczęście, a nawet osoba wierząca może wątpić w to, że Biblia jest w gruncie rzeczy poradnikiem sukcesu. Peale jest w swojej wizji świata bardzo amerykański w tradycyjny, protestancki sposób (aha, Ameryka jest najlepszym krajem na świecie, gdybyście tego jeszcze nie wiedzieli). Łaska Boża przekłada się na bardzo konkretny sukces, mam ochotę napisać, że często na konkretny hajs. Na kartach poradnika spotykamy głównie mężczyzn, zapewne białych (autor tego nie precyzuje, ale nie mam wątpliwości), głównie biznesmenów, menedżerów i tym podobnych. Czarnych, biednych imigrantów czy też warstwy wdzięcznie nazywanej "white trash" u niego nie uświadczysz. Sprzątaczkom, kierowcom autobusów, robotnikom fabrycznym czy biednym farmerom uwagi autor nie poświęca. Szerszego oglądu problemów społecznych i refleksji nad nimi brak, wszystko jest kwestią indywidualnej kariery. Kobiety pojawiają się tylko jako żony towarzyszące mężom, a jedyny indywidualny przypadek to kobieta owego męża z Bożą pomocą szukająca. Pan Bóg najwyraźniej lubi biznesmenów, ale bizneswomen chyba już nie tak bardzo. Trudno się zresztą dziwić, biorąc pod uwagę, że pierwsze wydanie zostało opublikowane w 1952 r.
Podsumowując - trochę sensownych myśli, raczej dla osób wierzących, a wszystko to podlane sosem amerykańskiej wizji sukcesu rodem z lat pięćdziesiątych.