Każdy już wie, że na miłość nie można oczekiwać, gdyż przychodzi ona niespodziewanie. Czasami mi się wydaję, że im bardziej czegoś chcemy, tym bardziej, nie możemy tego mieć (bardzo logiczne, nieprawdaż?). Tak czy siak, nie wolno tracić nadziei, bo nawet najboleśniejsze wspomnienia są w stanie połączyć dwoje ludzi, by przerodzić je w szczęście. Pod warunkiem, że sobie na to pozwolą.
„Zanim cię zobaczę” autorstwa Emily Houghton to pasjonująca i podnosząca na duchu historia, o dwójce pacjentów, którzy poznają się w szpitalu i powoli się w sobie zakochują, choć nigdy się nie widzieli.
CZASAMI NIE TRZEBA WIDZIEĆ – WYSTARCZY POCZUĆ… ZWŁASZCZA KIEDY CHODZI O MIŁOŚĆ!
Alfie Mack, od miesięcy przebywa w szpitalu i próbuje dojść do siebie po ciężkim wypadku, w wyniku którego stracił nogę. Przyjęcie na oddział nowej, tajemniczej pacjentki Alice, to najciekawsze, co wydarzyło się w jego życiu od wieków. Choć Alice zajmuje łóżko obok niego i Alfie robi wszystko, by się z nią zaprzyjaźnić, będzie musiał wykazać się cierpliwością, żeby wreszcie poznali się twarzą w twarz. Ta wycofana i skryta w sobie dziewczyna, została mocno poparzona, tracąc przy tym całą swoją pewność siebie. Nie ma nawet odwagi, by spojrzeć w lustro, trzyma się tylko za szczelnymi zasłonami, odseparowana od pozostałych pacjentów. Nie staje to jednak na przeszkodzie Alfiemu, który za wszelką cenę próbuje do niej dotrzeć. I kiedy krok po kroku będzie wyciągał ją ze skorupy, którą się otoczyła, zacznie się między nimi dziać coś ekscytującego..
Już na starcie mogę napisać, że jedyną wadą tej książki jest to, że wciąż jestem singielką, a dobrowolnie zgodziłam się na przeczytanie kolejnej historii miłosnej, która po prostu rozrywa od środka. Mam chyba silną wolę walki albo jestem jakoś masochistką, skoro dotrwałam do końca. Poważnie, czy to się kiedyś skończy? Na pewno nie polecam tej książki osobom stanu wolnego, bo w pewnym momencie nie będziecie wiedzieć, czy sięgnąć po chusteczki higieniczne do ocierania łez, ciastka czekoladowe, herbatkę albo telefon, by zamówić pizzę, lub ewentualnie w akcie desperacji zainstalować Tindera i szukać kogoś, kto zostanie waszym prywatnym oraz darmowym psychoterapeutą. Chyba naprawdę zaraz zmniejszę tę ocenę do 2/10 i pozwę autorkę o sadystyczne znęcanie się nad moim zdrowiem psychicznym!
(Ktoś wie, ile z tego jest kasy, swoją drogą?)
A tak na poważnie, to już od pierwszej strony wiedziałam, że książka będzie totalnym hitem i na długo zapadnie mi w pamięć. Wniosek ten szybko się potwierdził, a nie wysnułam go tylko i wyłącznie z poruszających opisów i cytatów, bosko wykreowanych, pełnych życia bohaterów, pięknej, ciepłej okładki, ale również wartości, które autorka bez problemu wbiła mi do głowy.
Powieść pokazuje, że prawdziwe szczęście można odnaleźć nawet w cierpieniu. To cudowne, jak dwoje ludzi po przejściach, których życie doświadczyło bardziej, niż kiedykolwiek mogliby przypuszczać, łączą się w bólu, tworząc coś, co myśleli, że zostało im odebrane na zawsze. Autorka przelała na papier masę uczuć, a smutne życiorysy bohaterów tworzą po prostu nową definicję miłości i pokrzepiają, są pełne nadziei. Podziwiam Emily Houghton, że w swoim debiucie, tak dobrze ukazała ludzki ból i człowieczy odruch. Co prawda, może niektóre rzeczy zostały troszkę zbyt wyidealizowane, aczkolwiek nie odtrącało mnie to na tyle, by odmówić sobie dalszego zatopienia się w tę wzruszającą powieść. Brakowało mi jeszcze więcej momentów z Alice i Alfiem, ale daje sobie rękę uciąć, iż był to celowy zabieg autorki, by pozostawić w nas ten niedosyt. Bez tego, książka nie byłaby taka dobra.
Nie mam pojęcia, jak autorce udało mnie się tak wzburzyć, ale jestem w stanie odprawiać czarne msze, byleby ekranizacja tej książki się pojawiła. Błagam, potrzebuję tego! Niech ktoś ukaże tę uroczą i pełną humoru relacje między głównymi bohaterami, tak dobrze, jak zrobiła to Emily Houghton. Albo pozwólcie mi, chociaż przeczytać jej historię drugi raz po raz pierwszy.
Wspominałam już, jak bardzo mądra jest ta powieść? Nie? Szczerze, to zostałam pozytywnie zaskoczona. Nie wiedziałam, że w sposób tak dojrzały, można żartobliwie podejść do tematu, uczulając i wspierając jednocześnie innych. To jest piękne, co autorka zrobiła z tą książką, co zrobiła ze mną i innymi czytelnikami. Chciałabym kiedyś tak jak ona, przelać tyle emocji i realnego życia w czarnych, wydrukowanych literkach. Ale za to właśnie kochamy książki, prawda?