Przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Nasz umysł samowolnie będzie nawiązywał lub kojarzył rzeczy z ludźmi, bądź miejscami, których już dawno nie ma w naszych życiach. Tak samo jest z niektórymi zagadkami kryminalnymi. Przecież niekiedy, rozwiązywane są one po długich latach niepewności, nawet gdy śledztwo już dawno stanęło w miejscu. Co prawda, istnieją rzeczy lub zjawiska niewyjaśnione, ale pamiętajcie, że wszystkie wydarzenia mają związek z przeszłością. Są niczym domino. Jedno z nich spadnie, a mury, którymi próbowaliśmy się odseparować od tych minionych wydarzeń, również legną w gruzach. Dokopywanie się do prawdy, wewnętrzny niepokój i lęk przed przeszłością to główne motywy, które porusza Aurelia Blancard w swojej najnowszej powieści pt. „Dziewczyna w drugim rzędzie”.
W Beaufort dochodzi do tajemniczego morderstwa. Sprawę próbuje rozgryźć Cathy, która pracuje w paryskiej redakcji. Ma przeprowadzić dziennikarskie śledztwo i opisać okoliczności śmierci swojej dawnej koleżanki z klasy. Niestety, powrót do rodzinnego miasta sprawia, iż ponownie czuje się jak zagubiona czternastolatka. Nakłaniając do zwierzeń rodzinę i znajomych ofiary, musi z mierzyć się z przeszłością, o której tak bardzo chciała zapomnieć.
Tymczasem w nowym domu pod Beaufort Lidia znajduje pod oknem kuchennym pierwsze truchło gołębia. Empatia rozkazuje jej wykopać dół w ogrodzie i zrobić trumnę z pudełka po butach. Coś jednak jest nie tak i Lidia odczuwa lęk przyszłej matki i przekonanie, że na pewno istnieje jakiś stary ludowy przesąd zabraniający kobietom w ciąży zbliżanie się do zwłok. W najciemniejszym kącie ogrodu zostaje pusta dziura w ziemi. Świeżo wykopany otwarty grób.
Co jest prawdą, a co kłamstwem? Teraz i w przeszłości? Beaufort spowija gęsty mrok.
Okej, nie wiedziałam, że książka jest w stanie tak bardzo irytować i fascynować jednocześnie. Już od pierwszych stron poznajemy mnóstwo bohaterów i trudno jest się zorientować, kto był kim. Akcja ciągle przyśpiesza i zwalnia, jeszcze ten chaotyczny koniec! No ale dobrze, zacznijmy od początku.
Pomysł na fabułę jest bardzo oryginalny, dawno nie czytałam czegoś równie intrygującego i przyciągającego. Brakowało mi jednak więcej emocji, więcej opisów, strachu i tej charakterystycznej gęsiej skórki. Bohaterowie byli trochę bez wyrazu. Irytujący i infantylni, jakby zatrzymali się dojrzałością w tym gimnazjum! Wydawało mi się, że niczym się od siebie nie różnili, ewentualnie imionami. To całe przeskakiwanie pomiędzy perspektywą Cathy a Lidią również nie przypadło mi do gustu. Było z tym dużo zamieszania w mojej głowie, dużo nowych informacji. Niekiedy musiałam przeczytać któryś fragment jeszcze raz lub cofnąć się kilka stron do tyłu, by odświeżyć sobie informacje. Przez to nie chciało mi się wracać. Dosłownie musiałam się zmuszać do ponownego sięgnięcia po powieść, a chyba wszyscy wiemy, że to najgorsze uczucie, gdy zaczynasz czytać z poczucia obowiązku, a nie przyjemności.
Jeśli chodzi o akcję, to chyba najbardziej się zawiodłam. Nie wiadomo w ogóle, gdzie był punkt kulminacyjny i puenta. Autorka niepotrzebnie tak bardzo przyspieszyła pod koniec, a wątki były strasznie zagmatwane i bez żadnego powiązania.
Jednym z pozytywów były wartości, które Aurelia Blancard nam przekazała. Fakt, iż przeszłość nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć, ale możemy się uczyć na błędach i udoskonalić swoją przyszłość. Każdy ma swoje słabości, ale pamiętajcie, iż motywacja i chęć zmiany zdziałają cuda.
Nie zapominajcie, że kłamstwo ma krótkie nogi. O wiele lepiej uporać się z problemami od razu, niż wtedy kiedy jeszcze bardziej się skomplikują.