Znacie już Black Bird Academy i wyjątkowych bohaterów tej serii ?
W pierwszej części działo się dużo, a tu… Totalna jazda bez trzymanki od początku po sam koniec! Leaf i Lore się rozdzielili ale ta dziewczyna ma po prostu pecha. Pozbywając się jednego demona, który subtelnie ją opętał, nadal ma w sobie …to coś…
“Od pewnego czasu miałam wrażenie, że moja skóra jest za ciasna, jakby mieszkały w niej jednocześnie dwie osoby, a im dłużej ją tłumiłam, tym było gorzej.”
Nadchodzą trudne czasy dla egzorcystów, wojna jest coraz bliżej. A Leaf, w której ciele pozostał gen Q, cząstka samego Lucyfera praktycznie przejmująca powolutku nad nią kontrolę, znalazła się między młotem, a kowadłem. Jej życie zależne jest od egzorcystów, którzy tylko czekają aż powinie jej się noga. A demony z Uną, siostrą Lore na czele, także czyhają na jej życie.
“Intendent traktował mnie przedmiotowo, byłam pionkiem w jego grze. Wykorzysta mnie i jeżeli koniec końców zwycięży, rzeczywiście będzie mógł ze mnie zrobić symbol pokoju. Jeżeli umrę, umyje ręce, odetnie się od wszystkiego i zarazem uzna, że to sprawiedliwy bieg wydarzeń.”
A gra, w której owym pionkiem się stała, ma o wiele rozleglejszą planszę niż wszyscy przypuszczają.
Niewątpliwie w takich patowych sytuacjach, dobrze mieć wsparcie przyjaciół i tu ewidentnie widać jak bardzo Leaf może polegać na Crein’ie oraz Zero. Oczywiście Falco też jest u jej boku, jednak charakter ich relacji jest niestabilny. Uczucie jakie do siebie żywią z pozoru oczywiste i zmierzające w konkretnym kierunku, jest zarazem zakazane jak i bez przyszłości. Bo jaką szansę na szczęście ma demona i egzorcysta ? Tym bardziej gdy ON ma narzeczoną i ślub coraz bliżej… A to nie jedyne komplikacje i problemy jakim będą musieli stawić czoła, nawet pomijając Lore…
No właśnie, nasz książę, który obecnie przebywa w ciele brata Leaf też nie ma lekko. Kombinuje jak uratować ją i w sumie świat przed pomysłami Uny. A tej demonicy kreatywności również nie brakuje i produkuje coraz to wymyślniejsze homunkulusy. Sam Lore niezaprzeczalnie zmienił się podczas pobytu w ciele Leaf i dziewczyna stała się dla niego wyjątkowo ważna, przez co do wszelkich zawirowań można dopisać swego rodzaju trójkąt miłosny, bo i on dla niej obojętny nie jest.
“Oto on, z twarzą mojego brata. Tak obcy i zarazem tak dobrze znany. Nabrałam powietrza w płuca, usiłując wciągnąć jego zapach. Mięśnie mi drżały, chciałam przyciągnąć go do siebie i obejmować, aż zgruchoczę mu kości.”
Nieco mieszane uczucia, nieprawdaż ? I takich tu pełno. Jak i niedopowiedzeń, wątpliwości, błędnych wskazówek, dylematów, niebezpieczeństw. Co mi się tu szczególnie podoba to fakt, że autorka stworzyła bohaterkę nieidealną i silną zarazem. Leaf nie jest niepokonana i nie ma szczególnych mocy, jak często bywa w takich seriach. Można wręcz chwilami uznać, że to łamaga i ofiara losu z zadatkami na supertchórza. Jednak mając u boku lojalnych przyjaciół, którzy wiedzą jak ją zmotywować, niemożliwe staje się możliwe.
No i oczywiście - uwielbiam książki z takim humorem jaki tu otrzymujemy. Przy święceniu wody w klozecie praktycznie płakałam ze śmiechu. A przez całą książkę, wiele scen z udziałem chyba przede wszystkim Crein’a i Lore, ale też Leaf i Falco, rozweselą Was niesamowicie.
Sporo stron, a jednak za mało i zakończenie doprowadza niemalże do zawału. Czytałam tę książkę 3 dni, wczoraj skończyłam w towarzystwie kubka melisy, więc sami wywnioskujcie ile może tu być emocji. A teraz ? Stwierdzenie “byle do wiosny” nabiera nowego wymiaru, gdy mam świadomość, że właśnie wiosną otrzymamy finałowy tom.
Byłam pod wrażeniem pierwszego tomu, teraz jestem pod ogromnym wrażeniem dwóch części. Ewidentnie KOCHAM TO. Jedna z najlepszych serii fantastycznych jakie czytałam, bez dwóch zdań i polecam, oj polecam gorąco. Koniecznie przeczytajcie.
Dziękuję za egzemplarz do recenzji.